1.1 Lake District


Wyjazd nad Lake District był pomysłem Zabiniego. Wpadł na niego jeszcze zanim wyjechali na wakacje z Hogwartu, ale cały plan uformował mu się we Włoszech, kiedy odwiedzał daleką rodzinę. Gdy przyjechał, wyglądał na niesamowicie zmęczonego i przygaszonego, tak więc Ginny nie wątpiła, iż owa chęć spotkania się wynikała raczej z potrzeby odżycia psychicznego niż z tęsknoty za przyjaciółmi. Prawdopodobnie już w Hogwarcie wiedział, że wizyta u Zabinich całkowicie go wymęczy.
Sama miała wiele powodów do narzekania: pomimo wielu lat podróżowania za pomocą Błędnego Rycerza wciąż nie mogła przyzwyczaić się do ostrych hamowań, nagłych skrętów i duszności w pojeździe. Na miejsce przyjechała poobijana i rozczochrana. Aż skręciło ją w brzuchu z zazdrości, gdy zauważyła perfekcyjną fryzurę Dafne i jak zawsze nieskazitelną skórę Tracey.
— ... bry — burknęła na przywitanie, oparłszy się o framugę.
Dafne skinęła jej na przywitanie głową z małym uśmiechem, a Tracey wnet rzuciła bluzkę na podłogę i przybiegła ją uściskać. Przytuliła ją tak mocno, jakby nie widziały się co najmniej rok.
— Czyli jednak przyjechałaś! Właśnie się zastanawiałyśmy, czy rodzice ci pozwolą, czy nie.
Ginny odsunęła się od niej i zaplotła ręce na piersi. Spojrzała najpierw na Tracey, a później na Dafne, która jakby machinalnie składała ubrania do szafy. Tracey z kolei błyszczały oczy jak od lotu na miotle.
— Jakoś ich przekonałam. — Uśmiechnęła się krzywo i szybko zmieniła temat. — Ktoś jeszcze oprócz was tu jest?
Dafne nie odpowiedziała, więc to Tracey przejęła prowadzenie w rozmowie.
— Zabini, ale jego pewnie widziałaś. No, jeszcze są Milli i Vincent, ale gdzieś tam zniknęli. Pewnie zbierają siły na przebywanie z nami w jednym pokoju przez kilka dni czy coś. — Wzruszyła ramionami, jakby jej to nie obchodziło.
Ginny skinęła i odepchnęła się od framugi.
— Idę do swojego pokoju — poinformowała, będąc jedną nogą poza pokojem. — Zejdę później.
— Poczekaj! — zawołała Tracey i prędko stanęła u jej boku. — Pójdę z tobą.
Ginny uniosła brwi, ale nic nie powiedziała na nagłe oświadczenie Tracey. Pożegnała się z Dafne i ruszyła korytarzem w stronę jakiegokolwiek wolnego pokoju. Znalezienie takowego nie było ciężkie, ponieważ domek nie był aż tak mały, jak się z początku Ginny wydawało, więc rzuciła kufer na łóżko i opadła na wolne siedzenie.
Praktycznie rzecz ujmując, domek wyglądał w środku tak, jak Ginny sobie wyobrażała – drewniane ściany, jelenie rogi powieszone nad kominkiem, dywan z niedźwiedzia na podłodze i masa wazonów z polnymi kwiatami na parapetach. Nic nadzwyczajnego, ale to, co zapierało jej dech w piersi, to widok na ogromne jezioro. Ginny nie mogła się napatrzeć.
— Ładnie, co? — Tracey rozejrzała się po pomieszczeniu, jedną ręką podpierając łokieć, a drugą bawiąc się włosami. — Zabini mówił, że później zrobimy sobie ognisko. Myślisz, że potrzebuje dużo czasu, by dojść do siebie?
Ginny oparła głowę o siedzenie i wzruszyła ramionami.
— Kilka minut i trochę whisky — odparła i przekręciła twarz w stronę lustra. — Nienawidzę Błędnego Rycerza. Zawsze po nim wyglądam, jakbym przeszła tornado.
Zauważyła w lustrze malutki uśmiech Tracey, przez co znowu straciła humor. Ona a Tracey to dwa różne światy – patrząc na ciało Davis, miało się wrażenie, że stoi się przed modelką albo największą pięknością tego świata. Gdy przyglądano się Ginny, można było zobaczyć biedną wieśniaczkę w ubraniach po braciach. 
— Nie martw się, Teo i tak będzie tobą zachwycony. — Mrugnęła do Ginny, na co ta uraczyła ją ponurym uśmiechem.
— No chyba że nie przyjedzie, wtedy oszczędzi sobie widoku.
Obydwie odwróciły się w stronę drzwi, a u progu stała Pansy Parkinson z wykrzywionymi ustami i pobielałymi od zaciskania na kufrze palcami. Roztaczała wokół siebie mocną woń okropnych perfum, od których Ginny zawsze kręciło się w głowie. Pansy weszła bezpardonowo do pokoju, rzucając cieniutką czarną kurtkę na łóżko i obrzucając całe pomieszczenie spojrzeniem.
— Przynajmniej postarał się o dobre miejsce — powiedziała to tym swoim niskim głosem, który Ginny (chcąc nie chcąc) uwielbiała słuchać. — Nie zniosłabym, gdyby wybrał jakieś zadupie.
— A co ty tu robisz? — Tracey wyjęła Ginny pytanie z ust.
Pansy rzuciła jej przeciągłe spojrzenie znad przydługiej grzywki.
— Odpoczywam. Nie wolno mi?
Tracey zacisnęła usta. Ginny obserwowała to ją, to Pansy, wyczekując jak na meczu quidditcha ciągu dalszego. Sama wolała się nie wtrącać.
— Nie mówiłaś, że przyjedziesz.
— I nie mówiłam, że nie przyjadę — odparowała, podchodząc do okna. — Hm, całkiem ładnie.
— Zostajesz tu na cały wyjazd?
— A jak myślisz? Po co miałabym wcześniej wyjeżdżać?
Ginny zastanawiała się, dlaczego Tracey tak ostro zareagowała na przyjazd Pansy. Nie było tajemnicą, że te dwie się nie lubiły, ale na ogół unikały swojego towarzystwa i nie wszczynały kłótni. Teraz z kolei Tracey wyglądała, jakby chciała udusić ją gołymi rękoma, a Pansy nic sobie z tego nie robiła.
— Weasley, biorę pokój z tobą — obwieściła i rzuciła się na łóżko. — Zaklepuję miejsce od okna.
Ginny odpowiedziała jej milczeniem, które Pansy zapewne odczytała za zgodę, bo ściągnęła buty i kopnęła je pod okno. Tracey mrugała oczami i przez chwilę zdawała się chcieć coś powiedzieć, jednak kiedy otworzyła usta, ani jedna sylaba się z nich nie wydostała. Koniec końców odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Kiedy drzwi zamknęły się z hukiem, Pansy odwróciła w stronę Ginny głowę i z powoli rozlewającym się uśmiechem powiedziała:
— Chyba uraziłam księżniczkę.
Ginny znowu spojrzała w lustro i w myślach stwierdziła, że to jednak dobrze, iż była pospolitą wieśniaczką.

~*~

— Ach, najdroższa Pansy, jak ja cię dawno nie widziałem! Wciąż wyglądamy równie upiornie co zazwyczaj?
Pansy uśmiechnęła się krzywo do Blaise'a.
— Dobrze wiedzieć, że nawet rodzina nie jest w stanie zniszczyć twojego poczucia humoru.
Blaise rozpostarł ramiona, jak gdyby czekał, aż Pansy podejdzie i go przytuli, ta jednak pocałowała powietrze koło jego policzka i zbliżyła się do Teodora.
— Ciebie też miło wiedzieć — powiedziała, unosząc lewy kącik ust. — Uważaj na Tracey. Będzie się czaiła koło ciebie i Ginny jak jakiś kot.
Ginny skrzywiła się na to stwierdzenie, a Teodor zachował kamienną maskę. Próbowała zauważyć jakiekolwiek oznaki poddenerwowania z jego strony, ale najwidoczniej oświadczenie Pansy spłynęło po nim jak woda po kaczce. Ginny właściwie nie wiedziała, czy brak reakcji był dobrą reakcją, czy złą. Przekona się później.
Pansy teraz podeszła do Vincenta, który stał z oczami utkwionymi w jeziorze i pustką wymalowaną na twarzy. Ginny czasami zastanawiała się, z czego wynikała jego apatia. Znała Avery'ego od pierwszego roku, a wciąż nie potrafiła do niego dotrzeć, tak jakby odgradzał się od niej grubym murem. Była tylko jedna osoba, przy której się otwierał, ale ona już od dawna nie żyła.
Pansy tym razem pocałowała go mocno w policzek, aż został czerwony ślad szminki. Vincent spróbował go zmyć z jawnym obrzydzeniem, ale jedynie rozmazał go bardziej.
— No i Millicenta! — Uściskała Bulstrode, choć już po sekundzie odsunęła się od niej na długość ramienia, jak gdyby mogła się czymś zarazić. — Tęskniłam!
Millicenta nie mogła powiedzieć tego samego. Zgarbiła się, splatając ręce na piersi, i zasłoniła twarz włosami. Na szczęście były na tyle długie i gęste, że bez żadnych problemów mogła się za nimi ukryć.
— Widzę, że nikt tu nie ma dziś dobrego humoru — stwierdziła Pansy i uśmiechnęła się krótko, niemal dając znać, że ona, w przeciwieństwie do reszty, bawiła się wyśmienicie. — Dobrze, że robimy dzisiaj ognisko. Z takimi trupami nie usiedziałabym ani sekundy w jednym miejscu. Masz whisky?
To pytanie skierowała już do Blaise'a, który od razu się rozpogodził, jak gdyby myśl, że będzie mógł utopić smutki, napawała go niezmierzonym szczęściem. Ginny czasami współczuła mu sposobu na zabicie zmęczenia, z drugiej zaś strony nie miała prawa narzekać, bo sama robiła gorsze rzeczy, byleby odświeżyć umysł.
— Jak zawsze! Przywiozłem prosto z Włoch, moja rodzina ma tego ogromne zapasy. Żebyś tylko widziała jeszcze ich winnicę! — Złapał się teatralnie za głowę, niemal zrzucając luźno nasuniętą fedorę. — Raj dla kogoś takiego jak ty. Nigdy byś z niej nie wyszła, mówię ci. Mówię to na swoim przykładzie, bo sam się tam zamykałem na czas kolacji. Swoją drogą, mają okropnego kucharza. I kuchnię też, ale to już mniejsza...
— Opowiesz przy ognisku — przerwała mu Ginny, widząc, że nikt inny się do tego nie kwapił. Podeszła i poklepała Blaise'a po ramieniu. — Chodźmy do środka.
Blaise rzucił jej szeroki uśmiech, który Ginny skrzętnie odwzajemniła. Jakkolwiek nie starałaby się zachować kamiennej twarzy, Blaise zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Może to dlatego kiedyś się w nim podkochiwała.
— Ano, właśnie! Tracey potrzebuje jakiejś rozrywki, bo znowu zamienia się w sukę. Może jak z nią pogadasz, to nieco spuści z tonu.
Teodor odchrząknął znacząco, na co Pansy rzuciła mu niezrozumiałe spojrzenie. Nott schował ręce do kieszeni, ale nic się nie odezwał.
— Spróbuję — powiedział Blaise, by jakoś odciągnąć uwagę Pansy. — Ale niczego nie obiecuję.
Ginny nie mogła powstrzymać się od malutkiego uśmiechu. Blaise nie wyglądał, jakby cokolwiek obchodził go konflikt Parkinson i Davis. Właściwie to od kiedy sięgała pamięcią, Blaise czerpał z niego rozrywkę i to głównie on podżegał dziewczyny do walki, jeśli takowa się już wywiązała. 
— Tak swoją drogą... — zaczął Teodor, rozglądając się na boki, jakby kogoś szukał. — Przyjedzie Draco?
— Ach, nie — odpowiedział Blaise z fałszywie radosnym uśmiechem. — Pewnie pogardza naszym towarzystwem i stwierdza, że stać go na więcej niż zadawanie się z plebsem. — Rozłożył ręce na boki z udawaną nonszalancją. — Wiesz, jaki jest Draco. Zawsze lepszy. Ale za to przyjadą Crabbe i Goyle, jeśli to ci polepszy humor.
Nott jedynie mruknął „hm” pod nosem, a Ginny zmarszczyła brwi. Wyglądało na to, że Teodor naprawdę chciał zobaczyć się z Draco, a teraz zdawał się nawet... zaniepokojony? Co prawda próbował to ukryć, ale Ginny widziała, jak jego twarz stężała, a usta zacisnęły się w wąską linię. Ginny poruszyła się o krok z myślą, by go wypytać, czy coś się stało, ale chwilę później zganiła się w myślach. Nie przy innych.
— Dobra, kto ma ochotę na kiełbaski? Zdycham z głodu.

~*~

Pod wieczór wszyscy siedzieli w zwartym okręgu wokół ogniska, które Zabini własnoręcznie rozpalił, dodając od siebie trochę magii – teraz ogień od czasu do czasu sypał zielonymi iskrami. Ginny bardzo się ten widok podobał, a właściwie nie mogła od niego oderwać wzroku. Tak się zapatrzyła, że podskoczyła w miejscu, gdy ktoś ją popukał w ramię.
Odwróciła się i napotkała ciemne tęczówki Teodora, który spoglądał na nią pytająco, z głową przechyloną na bok.
— Możemy pogadać? — spytał, a Ginny podążyła wzrokiem w kierunku, który wskazywał Nott.
Skinęła głową i wstała z miejsca. Nie zrobiła trzech kroków, a Blaise już za nimi gwizdnął.
— Grzecznie tam!
Ginny skrzywiła się, czując zażenowanie powoli wkradające się na policzki, ale nic nie odpowiedziała. Nott jedynie zgromił Blaise'a spojrzeniem. Zabini uniósł w połowie wypitą butelkę whisky w geście pozdrowienia i po chwili upił z niej duży łyk. Ginny zastanowiła się, kiedy trzeba będzie odebrać mu picie albo czy w ogóle mu je odbierać.
Gdy odchodzili, Ginny uniosła wysoko głowę i schowała ręce do kieszeni. Noc była ciepła, a niebo przejrzyste – Ginny mogła bez przeszkód obserwować gwiazdy, które skrzyły się jasnym blaskiem. Wzięła głęboki wdech i na chwilę przymknęła powieki.
— Chciałeś porozmawiać — stwierdziła, nie otwierając oczu, aż mogła usłyszeć szum liści i obijające się o brzegi fale.
— Jak się trzymasz?
Malutki uśmieszek zaigrał na jej ustach.
— Dobrze. — Skierowała na niego spojrzenie. Odchyliła na bok głowę, gdy zauważyła, że Nott wgapiał się w czubki butów, kopiąc jakiś kamień. — Ale nie o to ci chodzi, co?
Nott uważał się za dobrego w ukrywaniu emocji, a przynajmniej tyle wnioskowała Ginny po sześciu latach znajomości. Na ogół niewiele mówił – to była jedna z wielu cech łączących go z Averym. Obydwaj mogliby znaleźć wspólny język, gdyby tylko chcieli, ale wyglądało na to, że choćby się paliło i waliło, nie zaczną ze sobą współpracować.
W każdym razie Nott nie był aż tak dobry, jak się zdawało. No cóż, nie dla Ginny.
— Zacząłeś nosić naszyjnik — stwierdziła oczywistym tonem, a Nott nie uniósł wzroku. Westchnęła. — To dlatego byłeś taki spokojny, kiedy przyjechałeś.
Przystanęła, a chwilę później Teodor. Teraz stali naprzeciwko siebie. Ginny próbowała dostrzec wisiorek na jego szyi, ale najwidoczniej schował go pod koszulkę. Gdyby był na widoku, zapewne od razu wszyscy zaczęliby się niepokoić i wypytywać o jego stan, czego starał się uniknąć.
Teodor uniósł bladą twarz. Ginny starała się patrzeć mu w oczy, a nie zjeżdżać wzrokiem na wychudzoną sylwetkę i przygarbione ramiona. Nottowi musiało starczać zatroskania Dafne i na siłę pocieszającego tonu Blaise'a.
— Taa... — przeciągnął. — Tak wyszło. Od momentu kiedy matka zaczęła sprowadzać dziwnych ludzi do domu, wolę go trzymać przy sobie.
— Mogłeś go włożyć do kieszeni.
Teodor rzucił jej takie spojrzenie, od którego się skrzywiła. No tak, oczywiście. Nie mógł włożyć wisiorka do kieszeni, bo był zbyt dużym paranoikiem, wyczulonym na każdy najmniejszy ruch. Gdyby ktoś tylko spróbował dotknąć jego ubrań, Nott natychmiastowo rzuciłby w niego czarnomagiczne zaklęcie.
— Nieważne. — Machnęła ręką. — Zgaduję, że to też nie o naszyjniku chciałeś mówić.
Albo się Ginny przewidziało, albo Nott rzucił jej krzywy uśmiech. W każdym razie gdy mrugnęła, Teodor na powrót założył kamienną maskę.
— Chodzi o moją siostrę — powiedział, a Ginny drgnęła. — Zacząłem grzebać po książkach, dziennikach i zdjęciach, ale na żadnym z nich jej nie zauważyłem. Normalnie jakby ktoś ją z nich wymazał. Czy to nie jest dziwne, że pamiętam jej imię i jej głos, ale gdy szukam o niej jakiejkolwiek  informacji, mam wrażenie, że szukam ducha? Albo kogoś, kto w ogóle nie istniał, chociaż jestem pewien, że ona żyła, rozmawiała ze mną i się śmiała? Jak daleko sięgam pamięcią, ona tam jest. I gdyby tylko...
— Nie.
Teodor zamarł w połowie wypowiedzi z otwartymi ustami. Ginny musiała odwrócić wzrok, żeby nie patrzeć w te błyszczące oczy, w których nagle pojawił się niespodziewany ogień, coś na wzór podekscytowania i desperacji. Wbiła paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Odrobina bólu powodowała, że nie czuła się tak podle, gdy musiała zabijać czyjś entuzjazm.
— Nie — powtórzył Teodor jak echo, a Ginny wbiła paznokcie jeszcze głębiej. — Nawet nie wiesz, o czym myślałem.
— Nie możesz zacząć jej szukać. — Rzuciła mu szybkie spojrzenie, które od razu odwróciła. — Kiedyś mówiłeś, że jak najdzie cię na to ochota, mam cię uderzyć albo przynajmniej mocno potrząsnąć. Już zapomniałeś o wszystkim, co musiałeś przez nią przejść?
Teodor zamrugał dwa razy, a Ginny miała ochotę zamknąć oczy i ich więcej nie otwierać. Wzięła głęboki wdech. Zagryzła wargi i już po chwili rozluźniła dłonie, które zesztywniały od zbyt mocnego zaciskania.
— Mam wrażenie, że zaraz oszaleję... Wiesz, jakie to uczucie, gdy pamiętasz coś bardzo wyraźnie, jakiś dźwięk lub zarys obrazu, ale nie możesz sobie przypomnieć żadnych szczegółów z tym związanych? Myślisz o tym coraz więcej i więcej, i nie potrafisz skupić się na niczym innym. A gdy próbujesz coś zrobić, żeby odwrócić uwagę od tych myśli, cały świat zawęża się do tego jednego wspomnienia. Nic nie wychodzi ci dobrze, nawet najprostsze czynności. W takich momentach najchętniej rozszarpałbyś albo najbliższą rzecz, albo samego siebie.
Ginny przełknęła ciężko ślinę. Nott zaczął krążyć w kółko, a Ginny nie mogła zrobić nic innego, jak patrzeć, gdy pogrążał się w desperacji i natrętnych myślach. Przez chwilę nawet chciała podejść i chwycić go za ramię, ale ów pomysł tak szybko jak się pojawił, tak zniknął. 
— Teo... Teo, posłuchaj — podniosła głos, a Teodor rzucił jej poddenerwowane spojrzenie, nie przestając krążyć. — Zostaw przeszłość za sobą. Szukasz odpowiedzi, których nie ma. Jeśli potrzebujesz z kimś pogadać, zawsze możesz ze mną albo z Draco, albo z kimkolwiek innym, tylko błagam, nie grzeb już w zdjęciach i książkach. Odetnij się. Skup się na tym, co przyjemne... Na pewno znajdzie się coś, co odwróci twoją uwagę. Musimy tylko poszukać.
— Łatwo powiedzieć — prychnął, na co Ginny się skrzywiła. — Gdybyś była na moim miejscu...
— Załóż wisiorek — przerwała mu Ginny, na co znowu zamarł. — No załóż. Wiem, że teraz go masz w kieszeni. 
Nott przez chwilę stał w bezruchu, a później niechętnie, jak przyłapane na podkradaniu cukierków dziecko, wyciągnął wisiorek z kieszeni.
— Skąd wiedziałaś?
Wzruszyła ramionami.
— Kiedy masz go na szyi, praktycznie nie ukazujesz emocji. Teraz nawet chodzisz w kółko, jakby miało cię coś zaraz rozsadzić od środka.
Westchnął i założył wisiorek. Był nim srebrny statek z wygrawerowanym „AN” z tyłu, zawieszony na rzemyku. Teodor schował go pod koszulkę i teraz mógł go dostrzec jedynie ktoś, kto by się mocno przypatrzył. Z jakiegoś powodu Ginny również poczuła się uspokojona. Serce jak gdyby zwolniło rytm, a dłonie się mniej pociły. Może to widok Notta tak na nią podziałał?
— Lepiej? — spytała, a gdy Teodor skinął głową, kontynuowała: — Wciąż chcesz odszukać Apolonię?
Tym razem Teodor się zawahał. Po chwili jednak pokręcił przecząco głową, aż wprawił ciemne włosy w ruch.
— Świetnie — stwierdziła, choć osobiście czuła, że nie było „świetnie”. Wyprostowała się. — Możemy wrócić do tej rozmowy jutro? I tobie, i mi potrzeba chwili wytchnienia. 
Miała jeszcze dodać, że im dłużej ich nie było, tym więcej Blaise tworzył teorii na ich temat, ale w porę ugryzła się w język. Wolała nie wiedzieć, co Teodor mógłby sobie wtedy pomyśleć.
Nott skinął głową. Ginny uśmiechnęła się krótko i odwróciła w stronę, z której przyszli, będąc półświadoma, czy Teodor szedł za nią, czy nie.
Dopiero gdy dotarli z powrotem do ogniska, zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas miała ściśnięty żołądek, jakby zaraz wymiotowała wszystkimi kłamstwami, które przyszło jej powiedzieć.

2 komentarze:

  1. Intrygujące. I bardzo tajemnicze. Ma to za równo swoje plusy, jak i minusy. Z jednej strony, jestem bardzo ciekawa do czego to wszystko zmierza i jakie może być wyjaśnienie niektórych wplecionych wątków. Z drugiej, trochę brakuje mi konkretów. Mam wrażenie, że wszystkie postacie zawieszone są w powietrzu. Nie wiem skąd się znają, jakie łączą ich relacje, gdzie właściwie się znajdują... Może by tak zamieścić więcej opisów? Sama nie wiem. Ale odczuwam pewien niedosyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, występuje pewien chaos, ale czuję, że to wynika z faktu, że zaczynamy ni z gruszki, ni z pietruszki - w samym środku. Sama mam wrażenie, jakby te postaci póki co żyły w powietrzu, ale obiecuję, że pokażę, skąd się znają i czemu właściwie spędzają razem czas. Postaram się zastosować do rady i w następnym pisanym rozdziale pokażę trochę więcej z ich początków przyjaźni - a przynajmniej jak poznali się z Ginny i czemu właściwie się... przyjaźnią? Kumplują? Ciężko stwierdzić.

      Usuń

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.