Wyjazd nad Lake District był pomysłem Zabiniego. Wpadł na niego
jeszcze zanim wyjechali na wakacje z Hogwartu, ale cały plan
uformował mu się we Włoszech, kiedy odwiedzał daleką rodzinę.
Gdy przyjechał, wyglądał na niesamowicie zmęczonego i
przygaszonego, tak więc Ginny nie wątpiła, iż owa chęć
spotkania się wynikała raczej z potrzeby odżycia psychicznego niż
z tęsknoty za przyjaciółmi. Prawdopodobnie już w Hogwarcie
wiedział, że wizyta u Zabinich całkowicie go wymęczy.
Sama miała wiele powodów do narzekania: pomimo wielu lat
podróżowania za pomocą Błędnego Rycerza wciąż nie mogła
przyzwyczaić się do ostrych hamowań, nagłych skrętów i
duszności w pojeździe. Na miejsce przyjechała poobijana i
rozczochrana. Aż skręciło ją w brzuchu z zazdrości, gdy
zauważyła perfekcyjną fryzurę Dafne i jak zawsze nieskazitelną
skórę Tracey.
— ... bry — burknęła na przywitanie, oparłszy się o framugę.
Dafne skinęła jej na przywitanie głową z małym uśmiechem, a
Tracey wnet rzuciła bluzkę na podłogę i przybiegła ją uściskać.
Przytuliła ją tak mocno, jakby nie widziały się co najmniej rok.
— Czyli jednak przyjechałaś! Właśnie się zastanawiałyśmy,
czy rodzice ci pozwolą, czy nie.
Ginny odsunęła się od niej i zaplotła ręce na piersi. Spojrzała
najpierw na Tracey, a później na Dafne, która jakby machinalnie
składała ubrania do szafy. Tracey z kolei błyszczały oczy jak od
lotu na miotle.
— Jakoś ich przekonałam. — Uśmiechnęła się krzywo i szybko
zmieniła temat. — Ktoś jeszcze oprócz was tu jest?
Dafne nie odpowiedziała, więc to Tracey przejęła prowadzenie w
rozmowie.
— Zabini, ale jego pewnie widziałaś. No, jeszcze są Milli i
Vincent, ale gdzieś tam zniknęli. Pewnie zbierają siły na
przebywanie z nami w jednym pokoju przez kilka dni czy coś. —
Wzruszyła ramionami, jakby jej to nie obchodziło.
Ginny skinęła i odepchnęła się od framugi.
— Idę do swojego pokoju — poinformowała, będąc jedną nogą
poza pokojem. — Zejdę później.
— Poczekaj! — zawołała Tracey i prędko stanęła u jej boku. —
Pójdę z tobą.
Ginny uniosła brwi, ale nic nie powiedziała na nagłe oświadczenie
Tracey. Pożegnała się z Dafne i ruszyła korytarzem w stronę
jakiegokolwiek wolnego pokoju. Znalezienie takowego nie było
ciężkie, ponieważ domek nie był aż tak mały, jak się z
początku Ginny wydawało, więc rzuciła kufer na łóżko i opadła
na wolne siedzenie.
Praktycznie rzecz ujmując, domek wyglądał w środku tak, jak Ginny
sobie wyobrażała – drewniane ściany, jelenie rogi powieszone nad
kominkiem, dywan z niedźwiedzia na podłodze i masa wazonów z
polnymi kwiatami na parapetach. Nic nadzwyczajnego, ale to, co
zapierało jej dech w piersi, to widok na ogromne jezioro. Ginny nie
mogła się napatrzeć.
— Ładnie, co? — Tracey rozejrzała się po pomieszczeniu, jedną
ręką podpierając łokieć, a drugą bawiąc się włosami. —
Zabini mówił, że później zrobimy sobie ognisko. Myślisz, że
potrzebuje dużo czasu, by dojść do siebie?
Ginny oparła głowę o siedzenie i wzruszyła ramionami.
— Kilka minut i trochę whisky — odparła i przekręciła twarz w
stronę lustra. — Nienawidzę Błędnego Rycerza. Zawsze po nim
wyglądam, jakbym przeszła tornado.
Zauważyła w lustrze malutki uśmiech Tracey, przez co znowu
straciła humor. Ona a Tracey to dwa różne światy – patrząc na
ciało Davis, miało się wrażenie, że stoi się przed modelką
albo największą pięknością tego świata. Gdy przyglądano się
Ginny, można było zobaczyć biedną wieśniaczkę w ubraniach po
braciach.
— Nie martw się, Teo i tak będzie tobą zachwycony. — Mrugnęła
do Ginny, na co ta uraczyła ją ponurym uśmiechem.
— No chyba że nie przyjedzie, wtedy oszczędzi sobie widoku.
Obydwie odwróciły się w stronę drzwi, a u progu stała Pansy
Parkinson z wykrzywionymi ustami i pobielałymi od zaciskania na
kufrze palcami. Roztaczała wokół siebie mocną woń okropnych
perfum, od których Ginny zawsze kręciło się w głowie. Pansy
weszła bezpardonowo do pokoju, rzucając cieniutką czarną kurtkę
na łóżko i obrzucając całe pomieszczenie spojrzeniem.
— Przynajmniej postarał się o dobre miejsce — powiedziała to
tym swoim niskim głosem, który Ginny (chcąc nie chcąc) uwielbiała
słuchać. — Nie zniosłabym, gdyby wybrał jakieś zadupie.
— A co ty tu robisz? — Tracey wyjęła Ginny pytanie z ust.
Pansy rzuciła jej przeciągłe spojrzenie znad przydługiej grzywki.
— Odpoczywam. Nie wolno mi?
Tracey zacisnęła usta. Ginny obserwowała to ją, to Pansy,
wyczekując jak na meczu quidditcha ciągu dalszego. Sama wolała się
nie wtrącać.
— Nie mówiłaś, że przyjedziesz.
— I nie mówiłam, że nie przyjadę — odparowała, podchodząc
do okna. — Hm, całkiem ładnie.
— Zostajesz tu na cały wyjazd?
— A jak myślisz? Po co miałabym wcześniej wyjeżdżać?
Ginny zastanawiała się, dlaczego Tracey tak ostro zareagowała na
przyjazd Pansy. Nie było tajemnicą, że te dwie się nie lubiły,
ale na ogół unikały swojego towarzystwa i nie wszczynały kłótni.
Teraz z kolei Tracey wyglądała, jakby chciała udusić ją gołymi
rękoma, a Pansy nic sobie z tego nie robiła.
— Weasley, biorę pokój z tobą — obwieściła i rzuciła się
na łóżko. — Zaklepuję miejsce od okna.
Ginny odpowiedziała jej milczeniem, które Pansy zapewne odczytała
za zgodę, bo ściągnęła buty i kopnęła je pod okno. Tracey
mrugała oczami i przez chwilę zdawała się chcieć coś
powiedzieć, jednak kiedy otworzyła usta, ani jedna sylaba się z
nich nie wydostała. Koniec końców odwróciła się na pięcie i
wyszła z pokoju.
Kiedy drzwi zamknęły się z hukiem, Pansy odwróciła w stronę
Ginny głowę i z powoli rozlewającym się uśmiechem powiedziała:
— Chyba uraziłam księżniczkę.
Ginny znowu spojrzała w lustro i w myślach stwierdziła, że to
jednak dobrze, iż była pospolitą wieśniaczką.
~*~
— Ach, najdroższa Pansy, jak ja cię dawno nie widziałem! Wciąż
wyglądamy równie upiornie co zazwyczaj?
Pansy uśmiechnęła się krzywo do Blaise'a.
— Dobrze wiedzieć, że nawet rodzina nie jest w stanie zniszczyć
twojego poczucia humoru.
Blaise rozpostarł ramiona, jak gdyby czekał, aż Pansy podejdzie i
go przytuli, ta jednak pocałowała powietrze koło jego policzka i
zbliżyła się do Teodora.
— Ciebie też miło wiedzieć — powiedziała, unosząc lewy kącik
ust. — Uważaj na Tracey. Będzie się czaiła koło ciebie i Ginny
jak jakiś kot.
Ginny skrzywiła się na to stwierdzenie, a Teodor zachował kamienną
maskę. Próbowała zauważyć jakiekolwiek oznaki poddenerwowania z
jego strony, ale najwidoczniej oświadczenie Pansy spłynęło po nim
jak woda po kaczce. Ginny właściwie nie wiedziała, czy brak
reakcji był dobrą reakcją, czy złą. Przekona się później.
Pansy teraz podeszła do Vincenta, który stał z oczami utkwionymi w
jeziorze i pustką wymalowaną na twarzy. Ginny czasami zastanawiała
się, z czego wynikała jego apatia. Znała Avery'ego od pierwszego
roku, a wciąż nie potrafiła do niego dotrzeć, tak jakby odgradzał
się od niej grubym murem. Była tylko jedna osoba, przy której się
otwierał, ale ona już od dawna nie żyła.
Pansy tym razem pocałowała go mocno w policzek, aż został
czerwony ślad szminki. Vincent spróbował go zmyć z jawnym
obrzydzeniem, ale jedynie rozmazał go bardziej.
— No i Millicenta! — Uściskała Bulstrode, choć już po
sekundzie odsunęła się od niej na długość ramienia, jak gdyby
mogła się czymś zarazić. — Tęskniłam!
Millicenta nie mogła powiedzieć tego samego. Zgarbiła się,
splatając ręce na piersi, i zasłoniła twarz włosami. Na
szczęście były na tyle długie i gęste, że bez żadnych
problemów mogła się za nimi ukryć.
— Widzę, że nikt tu nie ma dziś dobrego humoru — stwierdziła
Pansy i uśmiechnęła się krótko, niemal dając znać, że ona, w
przeciwieństwie do reszty, bawiła się wyśmienicie. — Dobrze, że
robimy dzisiaj ognisko. Z takimi trupami nie usiedziałabym ani
sekundy w jednym miejscu. Masz whisky?
To pytanie skierowała już do Blaise'a, który od razu się
rozpogodził, jak gdyby myśl, że będzie mógł utopić smutki,
napawała go niezmierzonym szczęściem. Ginny czasami współczuła
mu sposobu na zabicie zmęczenia, z drugiej zaś strony nie miała
prawa narzekać, bo sama robiła gorsze rzeczy, byleby odświeżyć
umysł.
— Jak zawsze! Przywiozłem prosto z Włoch, moja rodzina ma tego
ogromne zapasy. Żebyś tylko widziała jeszcze ich winnicę! —
Złapał się teatralnie za głowę, niemal zrzucając luźno
nasuniętą fedorę. — Raj dla kogoś takiego jak ty. Nigdy byś z
niej nie wyszła, mówię ci. Mówię to na swoim przykładzie, bo
sam się tam zamykałem na czas kolacji. Swoją drogą, mają
okropnego kucharza. I kuchnię też, ale to już mniejsza...
— Opowiesz przy ognisku — przerwała mu Ginny, widząc, że nikt
inny się do tego nie kwapił. Podeszła i poklepała Blaise'a po
ramieniu. — Chodźmy do środka.
Blaise rzucił jej szeroki uśmiech, który Ginny skrzętnie
odwzajemniła. Jakkolwiek nie starałaby się zachować kamiennej
twarzy, Blaise zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Może to dlatego
kiedyś się w nim podkochiwała.
— Ano, właśnie! Tracey potrzebuje jakiejś rozrywki, bo znowu
zamienia się w sukę. Może jak z nią pogadasz, to nieco spuści z
tonu.
Teodor odchrząknął znacząco, na co Pansy rzuciła mu
niezrozumiałe spojrzenie. Nott schował ręce do kieszeni, ale nic
się nie odezwał.
— Spróbuję — powiedział Blaise, by jakoś odciągnąć uwagę
Pansy. — Ale niczego nie obiecuję.
Ginny nie mogła powstrzymać się od malutkiego uśmiechu. Blaise
nie wyglądał, jakby cokolwiek obchodził go konflikt Parkinson i
Davis. Właściwie to od kiedy sięgała pamięcią, Blaise czerpał
z niego rozrywkę i to głównie on podżegał dziewczyny do walki,
jeśli takowa się już wywiązała.
— Tak swoją drogą... — zaczął Teodor, rozglądając się na
boki, jakby kogoś szukał. — Przyjedzie Draco?
— Ach, nie — odpowiedział Blaise z fałszywie radosnym
uśmiechem. — Pewnie pogardza naszym towarzystwem i stwierdza, że
stać go na więcej niż zadawanie się z plebsem. — Rozłożył
ręce na boki z udawaną nonszalancją. — Wiesz, jaki jest Draco.
Zawsze lepszy. Ale za to przyjadą Crabbe i Goyle, jeśli to ci
polepszy humor.
Nott jedynie mruknął „hm” pod nosem, a Ginny zmarszczyła brwi.
Wyglądało na to, że Teodor naprawdę chciał zobaczyć się z
Draco, a teraz zdawał się nawet... zaniepokojony? Co prawda
próbował to ukryć, ale Ginny widziała, jak jego twarz stężała,
a usta zacisnęły się w wąską linię. Ginny poruszyła się o
krok z myślą, by go wypytać, czy coś się stało, ale chwilę
później zganiła się w myślach. Nie przy innych.
— Dobra, kto ma ochotę na kiełbaski? Zdycham z głodu.
~*~
Pod wieczór wszyscy siedzieli w zwartym okręgu wokół ogniska,
które Zabini własnoręcznie rozpalił, dodając od siebie trochę
magii – teraz ogień od czasu do czasu sypał zielonymi iskrami.
Ginny bardzo się ten widok podobał, a właściwie nie mogła od
niego oderwać wzroku. Tak się zapatrzyła, że podskoczyła w
miejscu, gdy ktoś ją popukał w ramię.
Odwróciła się i napotkała ciemne tęczówki Teodora, który
spoglądał na nią pytająco, z głową przechyloną na bok.
— Możemy pogadać? — spytał, a Ginny podążyła wzrokiem w
kierunku, który wskazywał Nott.
Skinęła głową i wstała z miejsca. Nie zrobiła trzech kroków, a
Blaise już za nimi gwizdnął.
— Grzecznie tam!
Ginny skrzywiła się, czując zażenowanie powoli wkradające się
na policzki, ale nic nie odpowiedziała. Nott jedynie zgromił
Blaise'a spojrzeniem. Zabini uniósł w połowie wypitą butelkę
whisky w geście pozdrowienia i po chwili upił z niej duży łyk.
Ginny zastanowiła się, kiedy trzeba będzie odebrać mu picie albo
czy w ogóle mu je odbierać.
Gdy odchodzili, Ginny uniosła wysoko głowę i schowała ręce do
kieszeni. Noc była ciepła, a niebo przejrzyste – Ginny mogła bez
przeszkód obserwować gwiazdy, które skrzyły się jasnym blaskiem.
Wzięła głęboki wdech i na chwilę przymknęła powieki.
— Chciałeś porozmawiać — stwierdziła, nie otwierając oczu,
aż mogła usłyszeć szum liści i obijające się o brzegi fale.
— Jak się trzymasz?
Malutki uśmieszek zaigrał na jej ustach.
— Dobrze. — Skierowała na niego spojrzenie. Odchyliła na bok
głowę, gdy zauważyła, że Nott wgapiał się w czubki butów,
kopiąc jakiś kamień. — Ale nie o to ci chodzi, co?
Nott uważał się za dobrego w ukrywaniu emocji, a przynajmniej tyle
wnioskowała Ginny po sześciu latach znajomości. Na ogół niewiele
mówił – to była jedna z wielu cech łączących go z Averym.
Obydwaj mogliby znaleźć wspólny język, gdyby tylko chcieli, ale
wyglądało na to, że choćby się paliło i waliło, nie zaczną ze
sobą współpracować.
W każdym razie Nott nie był aż tak dobry, jak się zdawało. No
cóż, nie dla Ginny.
— Zacząłeś nosić naszyjnik — stwierdziła oczywistym tonem, a
Nott nie uniósł wzroku. Westchnęła. — To dlatego byłeś taki
spokojny, kiedy przyjechałeś.
Przystanęła, a chwilę później Teodor. Teraz stali naprzeciwko
siebie. Ginny próbowała dostrzec wisiorek na jego szyi, ale
najwidoczniej schował go pod koszulkę. Gdyby był na widoku,
zapewne od razu wszyscy zaczęliby się niepokoić i wypytywać o
jego stan, czego starał się uniknąć.
Teodor uniósł bladą twarz. Ginny starała się patrzeć mu w oczy,
a nie zjeżdżać wzrokiem na wychudzoną sylwetkę i przygarbione
ramiona. Nottowi musiało starczać zatroskania Dafne i na siłę
pocieszającego tonu Blaise'a.
— Taa... — przeciągnął. — Tak wyszło. Od momentu kiedy
matka zaczęła sprowadzać dziwnych ludzi do domu, wolę go trzymać
przy sobie.
— Mogłeś go włożyć do kieszeni.
Teodor rzucił jej takie spojrzenie, od którego się skrzywiła. No
tak, oczywiście. Nie mógł włożyć wisiorka do kieszeni, bo był
zbyt dużym paranoikiem, wyczulonym na każdy najmniejszy ruch. Gdyby
ktoś tylko spróbował dotknąć jego ubrań, Nott natychmiastowo
rzuciłby w niego czarnomagiczne zaklęcie.
— Nieważne. — Machnęła ręką. — Zgaduję, że to też nie o
naszyjniku chciałeś mówić.
Albo się Ginny przewidziało, albo Nott rzucił jej krzywy uśmiech.
W każdym razie gdy mrugnęła, Teodor na powrót założył kamienną
maskę.
— Chodzi o moją siostrę — powiedział, a Ginny drgnęła. —
Zacząłem grzebać po książkach, dziennikach i zdjęciach, ale na
żadnym z nich jej nie zauważyłem. Normalnie jakby ktoś ją z nich
wymazał. Czy to nie jest dziwne, że pamiętam jej imię i jej głos,
ale gdy szukam o niej jakiejkolwiek informacji, mam wrażenie,
że szukam ducha? Albo kogoś, kto w ogóle nie istniał,
chociaż jestem pewien, że ona żyła, rozmawiała ze mną i
się śmiała? Jak daleko sięgam pamięcią, ona tam jest. I gdyby
tylko...
— Nie.
Teodor zamarł w połowie wypowiedzi z otwartymi ustami. Ginny
musiała odwrócić wzrok, żeby nie patrzeć w te błyszczące oczy,
w których nagle pojawił się niespodziewany ogień, coś na wzór
podekscytowania i desperacji. Wbiła paznokcie w wewnętrzną część
dłoni. Odrobina bólu powodowała, że nie czuła się tak podle,
gdy musiała zabijać czyjś entuzjazm.
— Nie — powtórzył Teodor jak echo, a Ginny wbiła paznokcie
jeszcze głębiej. — Nawet nie wiesz, o czym myślałem.
— Nie możesz zacząć jej szukać. — Rzuciła mu szybkie
spojrzenie, które od razu odwróciła. — Kiedyś mówiłeś, że
jak najdzie cię na to ochota, mam cię uderzyć albo przynajmniej
mocno potrząsnąć. Już zapomniałeś o wszystkim, co musiałeś
przez nią przejść?
Teodor zamrugał dwa razy, a Ginny miała ochotę zamknąć oczy i
ich więcej nie otwierać. Wzięła głęboki wdech. Zagryzła wargi
i już po chwili rozluźniła dłonie, które zesztywniały od zbyt
mocnego zaciskania.
— Mam wrażenie, że zaraz oszaleję... Wiesz, jakie to uczucie,
gdy pamiętasz coś bardzo wyraźnie, jakiś dźwięk lub zarys
obrazu, ale nie możesz sobie przypomnieć żadnych szczegółów z
tym związanych? Myślisz o tym coraz więcej i więcej, i nie
potrafisz skupić się na niczym innym. A gdy próbujesz coś zrobić,
żeby odwrócić uwagę od tych myśli, cały świat zawęża się do
tego jednego wspomnienia. Nic nie wychodzi ci dobrze, nawet
najprostsze czynności. W takich momentach najchętniej rozszarpałbyś
albo najbliższą rzecz, albo samego siebie.
Ginny przełknęła ciężko ślinę. Nott zaczął krążyć w
kółko, a Ginny nie mogła zrobić nic innego, jak patrzeć, gdy
pogrążał się w desperacji i natrętnych myślach. Przez chwilę
nawet chciała podejść i chwycić go za ramię, ale ów pomysł tak
szybko jak się pojawił, tak zniknął.
— Teo... Teo, posłuchaj — podniosła głos, a Teodor rzucił jej
poddenerwowane spojrzenie, nie przestając krążyć. — Zostaw
przeszłość za sobą. Szukasz odpowiedzi, których nie ma. Jeśli
potrzebujesz z kimś pogadać, zawsze możesz ze mną albo z Draco,
albo z kimkolwiek innym, tylko błagam, nie grzeb już w
zdjęciach i książkach. Odetnij się. Skup się na tym, co
przyjemne... Na pewno znajdzie się coś, co odwróci twoją uwagę.
Musimy tylko poszukać.
— Łatwo powiedzieć — prychnął, na co Ginny się skrzywiła. —
Gdybyś była na moim miejscu...
— Załóż wisiorek — przerwała mu Ginny, na co znowu zamarł. —
No załóż. Wiem, że teraz go masz w kieszeni.
Nott przez chwilę stał w bezruchu, a później niechętnie, jak
przyłapane na podkradaniu cukierków dziecko, wyciągnął wisiorek
z kieszeni.
— Skąd wiedziałaś?
Wzruszyła ramionami.
— Kiedy masz go na szyi, praktycznie nie ukazujesz emocji. Teraz
nawet chodzisz w kółko, jakby miało cię coś zaraz rozsadzić od
środka.
Westchnął i założył wisiorek. Był nim srebrny statek z
wygrawerowanym „AN” z tyłu, zawieszony na rzemyku. Teodor
schował go pod koszulkę i teraz mógł go dostrzec jedynie ktoś,
kto by się mocno przypatrzył. Z jakiegoś powodu Ginny również
poczuła się uspokojona. Serce jak gdyby zwolniło rytm, a dłonie
się mniej pociły. Może to widok Notta tak na nią podziałał?
— Lepiej? — spytała, a gdy Teodor skinął głową,
kontynuowała: — Wciąż chcesz odszukać Apolonię?
Tym razem Teodor się zawahał. Po chwili jednak pokręcił przecząco
głową, aż wprawił ciemne włosy w ruch.
— Świetnie — stwierdziła, choć osobiście czuła, że nie było
„świetnie”. Wyprostowała się. — Możemy wrócić do tej
rozmowy jutro? I tobie, i mi potrzeba chwili wytchnienia.
Miała jeszcze dodać, że im dłużej ich nie było, tym więcej
Blaise tworzył teorii na ich temat, ale w porę ugryzła się w
język. Wolała nie wiedzieć, co Teodor mógłby sobie wtedy
pomyśleć.
Nott skinął głową. Ginny uśmiechnęła się krótko i odwróciła
w stronę, z której przyszli, będąc półświadoma, czy Teodor
szedł za nią, czy nie.
Dopiero gdy dotarli z powrotem do ogniska, zdała sobie sprawę, że
przez cały ten czas miała ściśnięty żołądek, jakby zaraz
wymiotowała wszystkimi kłamstwami, które przyszło jej powiedzieć.
Intrygujące. I bardzo tajemnicze. Ma to za równo swoje plusy, jak i minusy. Z jednej strony, jestem bardzo ciekawa do czego to wszystko zmierza i jakie może być wyjaśnienie niektórych wplecionych wątków. Z drugiej, trochę brakuje mi konkretów. Mam wrażenie, że wszystkie postacie zawieszone są w powietrzu. Nie wiem skąd się znają, jakie łączą ich relacje, gdzie właściwie się znajdują... Może by tak zamieścić więcej opisów? Sama nie wiem. Ale odczuwam pewien niedosyt.
OdpowiedzUsuńMasz rację, występuje pewien chaos, ale czuję, że to wynika z faktu, że zaczynamy ni z gruszki, ni z pietruszki - w samym środku. Sama mam wrażenie, jakby te postaci póki co żyły w powietrzu, ale obiecuję, że pokażę, skąd się znają i czemu właściwie spędzają razem czas. Postaram się zastosować do rady i w następnym pisanym rozdziale pokażę trochę więcej z ich początków przyjaźni - a przynajmniej jak poznali się z Ginny i czemu właściwie się... przyjaźnią? Kumplują? Ciężko stwierdzić.
Usuń