Azkaban przerażał Ginny. Przerażał do tego stopnia, że gdy wrota
do więzienia stanęły przed nią otworem, zapraszając do wejścia
jak ponury trakt ku piekielnym podziemiom, była gotowa, by uciec.
Gdyby nie muskularny ochroniarz, który niezbyt delikatnie popchnął
ją do przodu, zapewne odwróciłaby się na pięcie i pobiegła z
powrotem do łódki, aż by się za nią kurzyło.
Nawet w koszmarach Azkaban nie wyglądał tak przerażająco jak
teraz; wyobrażała sobie cmentarzysko wypełnione zgniłymi,
zakrwawionymi ludźmi, którzy niczym kościotrupy wyciągali w jej
stronę pobielałe dłonie i zaciskali mocno palce wokół
nadgarstka. Śniła, iż powoli dusiła się w gęstej od śmierci
atmosferze, a ochroniarze, niemal jak laleczki z plastikowymi oczami,
wpatrywali się w nią pusto, martwo.
W rzeczywistości więzienie wiało pustkami.
Pierwszym, co dotarło do jej umysłu, była cisza. Wiatr nie huczał,
drzew nie było, aby liście mogły się poruszać, a wszelkie
zwierzęta zdawały się unikać tego miejsca jak ognia.
Podejrzewała, iż nawet szczury tu nie zaglądały, a kruki jedynie
od czasu do czasu przylatywały, żeby wydziobać pozostałą padlinę
z ludzi.
Następnie zarejestrowała magiczne wibracje, które w przyjemny
sposób odbijały się od jej ciała w kojący sposób, zupełnie
niepasujący do ponurego więzienia. Poczuła ciepło. Przypływało
i odpływało jak fale Lake District. Przez chwilę nawet miała
wrażenie, że zanurza się w głębię jeziora, ale ów moment trwał
równie krótko, co mrugnięcie okiem. Znów owiał ją chłód, a
wspomnienie Lake District ulotniło się razem z nadzieją na
zachowanie trzeźwego umysłu.
— Proszę pokazać przepustkę.
Ginny wyciągnęła papier z kieszeni. Strasznie go pomięła w
drodze tutaj. Teraz wyglądał, jakby znalazła ową przepustkę w
koszu na śmieci. Gdyby mogła, spaliłaby ją w kominku. Millicenta
by jej tego nie wybaczyła.
Młoda kobieta, niewiele starsza od Weasleyówny, przejrzała
dokładnie papier i po dłuższej chwili oddała Ginny ze
skrzywieniem. Podczas gdy ich dłonie się zetknęły, Ginny
wzdrygnęła się, jakby ktoś potraktował ją Cruciatusem. Davina,
jak głosiła plakietka na piersi kobiety, rzuciła jej zniechęcone
spojrzenie. Gdy Ginny na nią patrzyła, widziała żmiję ukrytą za
dużymi, okrągłymi okularami, w żaden sposób nie dodającymi jej
uroku.
— Trzy w górę, siedem na prawo. Miłych odwiedzin.
Ginny schowała przepustkę do kieszeni i ruszyła ku schodom. Davina
wróciła do swojej pracy.
Więźniowie jęczeli. Jęczeli tak głośno, iż Ginny stawały
włosy na karku, a ciało samoistnie się napinało. W pewnym
momencie nawet odskoczyła na bok, gdy czyjaś ręka z zakrwawionymi
paznokciami próbowała chwycić ją za płaszcz. Pozostał po niej
brudny ślad ziemi i wrażenie, jakoby właśnie stała się
naznaczona śmiercią i szaleństwem.
— Biały, czerwony, śnieg i krew! Srebro i nóż! Tu głowę
połóż!
Więzień uderzył ręką o podłogę, a długie palce zaczęły
wystukiwać rym. Rozległ się ochrypły śmiech i zawodzenie jak u
topielicy.
Niemal przebiegła do celi, do której musiała przyjść.
A kiedy przed nią stanęła, zamarła.
~*~
Drzwi huknęły, gdy Ginny weszła do domu. Naniosła błoto na
podłogę, od którego Millicenta pewnie złapałaby się za głowę.
Zapewne również pomstowałaby na Ginny w myślach, choć nigdy nie
powiedziałaby niemiłych słów na głos. Weasley zdjęła buty,
ułożyła je w miarę równo przed szafką i machnęła różdżką,
a po chwili błoto całkowicie zniknęło.
Dom Millicenty pachniał piernikami. Pod sufitem latały małe
Mikołajki na miotłach, a w przedpokoju stała olbrzymia choinka, z
którą Millicenta musiała siłować się przez co najmniej trzy
godziny. W każdym razie robiła niezłe wrażenie – cała świeciła
się na niebiesko, a bombek było tyle, że Ginny nie widziała
wolnego miejsca chociażby na laskę cukrową. Aż dziw, że nie
chyliła się w bok. Pewnie to za sprawką magii.
Przeszła do kuchni. Już u progu spotkała Millicentę, która
gwałtownie odchyliła się, gdy gorąc buchnął jej w twarz po
otworzeniu piekarnika.
— Hej — odezwała się Ginny, oparłszy się o ścianę.
Millicenta prędko odwróciła się w jej stronę, a po chwili na
rumiane policzki wypełzł uśmiech. Przypominała Celestynę Warbeck
– co Ginny przyznawała dość niechętnie, ponieważ nie
znosiła Celestyny Warbeck – choć daleko jej było do kariery
piosenkarki.
— Heja! Szybko wróciłaś. Myślałam, że dłużej ci zajmą
zakupy... I nic nie przyniosłaś.
Ginny rozłożyła ręce i skrzywiła się przepraszająco. Próbowała
nie patrzeć zbyt długo na poważniejące oczy Millicenty i
pojawiający się w nich żal, co nie było prostym zadaniem. Jak na
kogoś, kto nigdy nie zwracał na siebie uwagi i starał się wniknąć
w tłum, zmieniający się humor Millicenty mogła wyczuć i zauważyć
każda jedna osoba, która znajdowała się w pobliżu.
— Przyniosę ci jutro, obiecuję.
Odpowiedziała jej jedynie cisza i powoli znikający uśmiech
Millicenty.
— Jak uważasz. — Wzruszyła ramionami na pozór swobodnie, ale
Ginny zauważyła napięcie, które jak zły duch osiadło na jej
barkach. Odwróciła się w stronę piekarnika. — Pomóż mi z tymi
ciasteczkami, bo mnie szlag jasny trafia.
Ginny bez słowa machnęła różdżką, a ciasteczka w sekundę
nabrały kolorów. Odłożyła je na bok, by wystygły, mimo iż
właściwie mogła posłużyć się magią. Żadna to jednak była
przyjemność, by we wszystkim posługiwać się czarami.
Odwróciła się z uśmiechem, który w jednym momencie zastygł, gdy
zauważyła skrzywienie Millicenty. Bulstrode wyglądała, jakby ktoś
kopnął ją prosto w brzuch. Ginny odłożyła różdżkę daleko na
stół (niemal jak gdyby się poparzyła), choć wciąż utrzymywała
ją na tyle blisko, by w razie wypadku prędko po nią sięgnąć. W
razie wypadku.
W kuchni zapadła cisza. Nawet muzyka lecąca z mugolskiego radia
zdawała się ucichnąć. Ginny powierciła się, jakby ubrania ją
gryzły. Millicenta nic nie mówiła, ale Millicenta nigdy nie
powiedziała o kimś złego słowa, choćby i zasługiwał. Zastygły
więc – Ginny w niekomfortowej pozycji, a Bulstrode z jawną
niechęcią.
Bądź co bądź, Ginny czuła się o wiele gorzej, gdy miała do
czynienia z kimś, kto milczał, niż gdy się kłóciła.
— Mili... — Wyprostowała się, jak gdyby chcąc coś powiedzieć,
ale w ostatnim momencie zrezygnowała z owej myśli, na powrót się
garbiąc.
— Nieważne. — Machnęła ręką. — A więc nie poszłaś na
zakupy.
Ginny nie skomentowała tonu Millicenty. Nie sposób było nie
zauważyć, że nagle stracił swą na ogół pieszczotliwą nutę.
— Ta... — Oparła się ciężko o blat blisko kuchenki, dzięki
czemu ciepło wciąż biło jej po nogach. — Poszłam za twoją
radą i, no cóż... Odwiedziłam go. W Azkabanie.
Millicenta odłożyła na bok mąkę i obróciła się w stronę
Ginny. Weasley musiała odwrócić twarz, żeby nie patrzeć
Bulstrode w oczy. Za bardzo rozbolałaby ją nadzieja, ukryta gdzieś
głęboko w brązowych tęczówkach przyjaciółki.
— Widziałaś go? I co powiedział? — Jak za sprawą magii, jej
głos przybrał lekki, podekscytowany ton.
Ginny jakby skuliła się w sobie.
— Nic. — Uniosła wzrok, ale po chwili znowu go spuściła. —
Nic nie powiedział, bo uciekłam.
Nie odważyła się poruszyć nawet o cal. Przysłoniła twarz
włosami, choć to za wiele nie pomogło, ponieważ od siedmiu lat
starała się obcinać je na bieżąco tak, by sięgały do
podbródka. Poza tym Millicenta nigdy nie nabierała się na te
sztuczki. W chwilę później znajdowała się obok Ginny i trzymała
dłoń na jej ramieniu.
— Może następnym razem...
— Nie będzie następnego razu — odparła prędko, odsuwając się
o krok, a ręka Millicenty zawisła w powietrzu. — Już nigdy tam
nie wrócę. Nigdy.
Millicenta nie odpowiedziała, a Ginny była zbyt zajęta wbijaniem
sobie paznokci w skórę, by cokolwiek zauważyć. Ból, jaki się
rozchodził, był przyjemny, ale nie przebijał ponurych myśli i
mocno bijącego serca, które praktycznie rzecz ujmując, chciało
wyskoczyć z klatki piersiowej.
Dopiero po chwili do jej uszu doszedł dźwięk wyciągania garnków
z szafki, więc ośmieliła się spojrzeć na Millicentę. Ta
klęczała z kamienną twarzą niby posąg i szukała rondla, tłukąc
się niemiłosiernie, jak gdyby chciała zagłuszyć panującą
ciszę. Kiedy radio przestało grać?
— Myślę, że wrócisz — powiedziała Millicenta takim tonem, od
którego Ginny przeszedł dreszcz; nieprzyjemny, jak gdyby z obawy
przed bliżej nieokreśloną rzeczą. — Skoro już raz poszłaś,
będziesz wracać w kółko i w kółko. Jak bumerang. Nigdy
właściwie go nie opuścisz.
Ginny nie spytała co to bumerang, bo po prostu jej to nie
obchodziło. Z kolei przykuła uwagę do czegoś innego. Zmrużyła
oczy i uniosła wyżej głowę, chcąc pokazać trochę odwagi, mimo
iż w środku wciąż trzęsła się jak po ujrzeniu najgorszego
koszmaru przemieniającego się w rzeczywistość.
— To dlatego wciąż go odwiedzasz? Bo czujesz taką potrzebę?
Millicenta rzuciła jej uśmiech przez ramię, który zszedł zbyt
szybko, by Ginny uznała go za szczery.
— Nie. Ale to nieważne... — Odłożyła z hukiem rondel na blat.
— Wrócisz. Jestem pewna.
Ginny odwróciła głowę w stronę okna. Padał gruby śnieg,
okrywając ziemię puchowym dywanem. Zima w tym roku nie była
łagodna. Siedem lat temu również, ale wtedy Ginny i inni cieszyli
się z takiego obrotu spraw.
— Jeśli chcesz — zaczęła Millicenta, a Weasley spojrzała na
nią spod przydługiej już grzywki — możesz tu przenocować. Ron
pewnie niedługo wróci.
— Wyjdę z samego rana.
Bulstrode kiwnęła głową i wsadziła kolejną tacę z piernikami
do piekarnika.
— Jak zawsze.
Ginny udała się na górę, krzywiąc się w myślach. „Jak
zawsze” oznaczało równie tyle co „nigdy”.
Millicenta zbyt dobrze ja znała.
~*~
Obudziła się koło dziesiątej. Przewróciła się z boku na bok i
westchnęła ciężko. Za oknem znowu padał śnieg. Aż nie chciało
się wychodzić z ciepłego posłania w taką pogodę.
Zwlokła się na dół. Po domu rozchodził się przyjemny zapach
bekonu, od którego zaburczało jej w brzuchu. Wcześniej nawet nie
wiedziała, że była tak głodna. Teraz, jak sobie powoli
przypominała, wyliczyła, że ostatni porządny posiłek jadła
przedwczoraj.
Stanęła u progu kuchni. Zagryzła od wewnątrz wargę i spojrzała
niepewnie na rudą czuprynę, która podrygiwała w takt przeżuwania
jedzenia. Ron siedział do Ginny tyłem, więc dopiero Millicenta
uświadomiła go, że ich gość w końcu zwlókł się na śniadanie.
Bulstrode uraczyła przyjaciółkę ciepłym uśmiechem.
— Wreszcie — powiedziała na przywitanie i machnęła ręką. —
Jajecznica stygnie.
Ginny jeszcze przez chwilę stała z założonymi rękami, aż w
końcu weszła do środka. Ron odwrócił się w jej stronę. Na
moment ich oczy zetknęły się, ale Ginny prędko spojrzała w bok.
— Mam kupę roboty — odezwała się Millicenta, wstając i
zabierając ze sobą talerz. — Święta świętami, ale dom się
sam nie posprząta.
Przez myśl Ginny mignęła chęć zaoferowania pomocy magią, ale
jedynie skinęła głową.
— Miłego śniadania — zaszczebiotała Bulstrode i ulotniła się
z kuchni w mgnieniu oka.
Ginny patrzyła w róg, za którym zniknęła Millicenta, i po chwili
odwróciła się do Rona. Coś ścisnęło ją za gardło, gdy
zauważyła, że ten ją obserwował z zatroskanym wyrazem twarzy.
Nie wiedziała jednak, czy czuła się dobrze, bo brat się o nią
martwił, czy źle, bo martwił się o kogoś, kto na to nie
zasługiwał.
— Wszystko gra?
Ginny zacisnęła zęby i pokiwała głową. Musiała spuścić
wzrok, ponieważ sam widok brata sprawiał, iż przez myśli
przewijały jej się okropne wspomnienia. Siedem lat temu Ron również
był zatroskany. Siedem lat temu chciał ją chronić. Wciąż tego
pragnął, przez co Ginny miała wrażenie, jakby serce przebijało
jej sto mieczy.
— Millicenta mi wszystko powiedziała. — Odsunął od siebie
talerz z niedojedzonymi resztkami, a Ginny nie mogła powstrzymać
się od krzywego, pełnego zgorzknienia uśmiechu.
Millicenta zawsze chciała dobrze.
— Czy chcesz...
— Odwiedziłam go. I co z tego? — Uniosła nagle głowę, aż coś
strzyknęło jej w karku. — Nie ma co roztrząsać. To przeszłość.
Mówiłam Millicencie, że już nigdy nie wrócę do Azkabanu.
Dotrzymam słowa.
Ron zacisnął usta, ale nie dał się przekonać.
— A jednak wciąż o tym myślisz. Nie lepiej by było, gdybyś mi
wszystko opowiedziała? Pamiętaj, że zawsze ci pomogę.
Ginny starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją te
słowa zabolały. Albo nie była dobrą aktorką, albo Ron miał
magiczną moc czytania ludzkich uczuć, ale najwidoczniej nie
zadziałało, bo brat nachylił się i chwycił ją za rękę.
— Znienawidzisz mnie — powiedziała, patrząc na dłoń.
— Obiecuję, że nie. — Ścisnął palce. — Jestem twoim
bratem.
— Tym gorzej.
Nie cofnęła ręki, ale też nie wykonała żadnego gestu, który
wskazywałby, że czuła się podniesiona na duchu. Zwiesiła głowę
i przez moment wpatrywała się we wzorki na stole, aż po upływie
kilku sekund wciągnęła głęboko powietrze i powoli uniosła
głowę. Na jej czole widniały zmarszczki, a cała twarz się
napięła. Gdyby nie fakt, że Ron wciąż trzymał ją za rękę,
pewnie wbijałaby paznokcie w skórę. Teraz mogła tylko przełykać
ślinę, czując coś w rodzaju kwasu przechodzącego przez policzki.
— W porządku — odezwała się i prędko osunęła się na
oparcie krzesła. — Jest jeden warunek.
Ron wyprostował się na siedzeniu. W tej pozycji przypominał Ginny
aurora, którego poznała siedem lat temu. Nie mogła wręcz patrzeć
na bijącą od brata powagę i przygotowanie.
— Słucham. — Nawet głos miał równie niski i ochrypły.
Zawinęła dłonie w sweter i zaczęła o siebie pocierać.
— Nikt inny nie może wiedzieć. Nikt, ale to nikt. To dla na...
dla mnie bardzo ważne.
Ron od razu skinął głową. Ginny odwróciła wzrok.
— Kojarzysz, jak przed szóstym rokiem pojechałam na ognisko? —
spytała.
Ron zmrużył oczy. Ginny w napięciu czekała na odpowiedź.
— Średnio.
Wzięła głęboki wdech. Teraz albo nigdy...
— W takim razie wszystko zaczęło się już wtedy. To był
oficjalny zapalnik. A przynajmniej tak go przyjęłam.
Jak na razie niewiele z tego rozumiem ;) Myślę, że taki efekt był zamierzony. I chętnie rozszyfruję o co w tym wszystkim chodzi.
OdpowiedzUsuń(Ale... że... Millicenta Bulstrode? Serio?)
Pozdrawiam, Rieen
Aww, dziękuję ślicznie! I hej, nie dziw się - jestem ogromną fanką niekonwencjonalnych shippów, a i mam pomysł na Millicentę :D
Usuń