0.0 Początek końca


Azkaban przerażał Ginny. Przerażał do tego stopnia, że gdy wrota do więzienia stanęły przed nią otworem, zapraszając do wejścia jak ponury trakt ku piekielnym podziemiom, była gotowa, by uciec. Gdyby nie muskularny ochroniarz, który niezbyt delikatnie popchnął ją do przodu, zapewne odwróciłaby się na pięcie i pobiegła z powrotem do łódki, aż by się za nią kurzyło.
Nawet w koszmarach Azkaban nie wyglądał tak przerażająco jak teraz; wyobrażała sobie cmentarzysko wypełnione zgniłymi, zakrwawionymi ludźmi, którzy niczym kościotrupy wyciągali w jej stronę pobielałe dłonie i zaciskali mocno palce wokół nadgarstka. Śniła, iż powoli dusiła się w gęstej od śmierci atmosferze, a ochroniarze, niemal jak laleczki z plastikowymi oczami, wpatrywali się w nią pusto, martwo.
W rzeczywistości więzienie wiało pustkami.
Pierwszym, co dotarło do jej umysłu, była cisza. Wiatr nie huczał, drzew nie było, aby liście mogły się poruszać, a wszelkie zwierzęta zdawały się unikać tego miejsca jak ognia. Podejrzewała, iż nawet szczury tu nie zaglądały, a kruki jedynie od czasu do czasu przylatywały, żeby wydziobać pozostałą padlinę z ludzi.
Następnie zarejestrowała magiczne wibracje, które w przyjemny sposób odbijały się od jej ciała w kojący sposób, zupełnie niepasujący do ponurego więzienia. Poczuła ciepło. Przypływało i odpływało jak fale Lake District. Przez chwilę nawet miała wrażenie, że zanurza się w głębię jeziora, ale ów moment trwał równie krótko, co mrugnięcie okiem. Znów owiał ją chłód, a wspomnienie Lake District ulotniło się razem z nadzieją na zachowanie trzeźwego umysłu.
— Proszę pokazać przepustkę.
Ginny wyciągnęła papier z kieszeni. Strasznie go pomięła w drodze tutaj. Teraz wyglądał, jakby znalazła ową przepustkę w koszu na śmieci. Gdyby mogła, spaliłaby ją w kominku. Millicenta by jej tego nie wybaczyła.
Młoda kobieta, niewiele starsza od Weasleyówny, przejrzała dokładnie papier i po dłuższej chwili oddała Ginny ze skrzywieniem. Podczas gdy ich dłonie się zetknęły, Ginny wzdrygnęła się, jakby ktoś potraktował ją Cruciatusem. Davina, jak głosiła plakietka na piersi kobiety, rzuciła jej zniechęcone spojrzenie. Gdy Ginny na nią patrzyła, widziała żmiję ukrytą za dużymi, okrągłymi okularami, w żaden sposób nie dodającymi jej uroku.
— Trzy w górę, siedem na prawo. Miłych odwiedzin.
Ginny schowała przepustkę do kieszeni i ruszyła ku schodom. Davina wróciła do swojej pracy.
Więźniowie jęczeli. Jęczeli tak głośno, iż Ginny stawały włosy na karku, a ciało samoistnie się napinało. W pewnym momencie nawet odskoczyła na bok, gdy czyjaś ręka z zakrwawionymi paznokciami próbowała chwycić ją za płaszcz. Pozostał po niej brudny ślad ziemi i wrażenie, jakoby właśnie stała się naznaczona śmiercią i szaleństwem.
— Biały, czerwony, śnieg i krew! Srebro i nóż! Tu głowę połóż!
Więzień uderzył ręką o podłogę, a długie palce zaczęły wystukiwać rym. Rozległ się ochrypły śmiech i zawodzenie jak u topielicy.
Niemal przebiegła do celi, do której musiała przyjść.
A kiedy przed nią stanęła, zamarła.

~*~

Drzwi huknęły, gdy Ginny weszła do domu. Naniosła błoto na podłogę, od którego Millicenta pewnie złapałaby się za głowę. Zapewne również pomstowałaby na Ginny w myślach, choć nigdy nie powiedziałaby niemiłych słów na głos. Weasley zdjęła buty, ułożyła je w miarę równo przed szafką i machnęła różdżką, a po chwili błoto całkowicie zniknęło.
Dom Millicenty pachniał piernikami. Pod sufitem latały małe Mikołajki na miotłach, a w przedpokoju stała olbrzymia choinka, z którą Millicenta musiała siłować się przez co najmniej trzy godziny. W każdym razie robiła niezłe wrażenie – cała świeciła się na niebiesko, a bombek było tyle, że Ginny nie widziała wolnego miejsca chociażby na laskę cukrową. Aż dziw, że nie chyliła się w bok. Pewnie to za sprawką magii.
Przeszła do kuchni. Już u progu spotkała Millicentę, która gwałtownie odchyliła się, gdy gorąc buchnął jej w twarz po otworzeniu piekarnika.
— Hej — odezwała się Ginny, oparłszy się o ścianę.
Millicenta prędko odwróciła się w jej stronę, a po chwili na rumiane policzki wypełzł uśmiech. Przypominała Celestynę Warbeck – co Ginny przyznawała dość niechętnie, ponieważ nie znosiła Celestyny Warbeck – choć daleko jej było do kariery piosenkarki.
— Heja! Szybko wróciłaś. Myślałam, że dłużej ci zajmą zakupy... I nic nie przyniosłaś.
Ginny rozłożyła ręce i skrzywiła się przepraszająco. Próbowała nie patrzeć zbyt długo na poważniejące oczy Millicenty i pojawiający się w nich żal, co nie było prostym zadaniem. Jak na kogoś, kto nigdy nie zwracał na siebie uwagi i starał się wniknąć w tłum, zmieniający się humor Millicenty mogła wyczuć i zauważyć każda jedna osoba, która znajdowała się w pobliżu.
— Przyniosę ci jutro, obiecuję.
Odpowiedziała jej jedynie cisza i powoli znikający uśmiech Millicenty.
— Jak uważasz. — Wzruszyła ramionami na pozór swobodnie, ale Ginny zauważyła napięcie, które jak zły duch osiadło na jej barkach. Odwróciła się w stronę piekarnika. — Pomóż mi z tymi ciasteczkami, bo mnie szlag jasny trafia.
Ginny bez słowa machnęła różdżką, a ciasteczka w sekundę nabrały kolorów. Odłożyła je na bok, by wystygły, mimo iż właściwie mogła posłużyć się magią. Żadna to jednak była przyjemność, by we wszystkim posługiwać się czarami.
Odwróciła się z uśmiechem, który w jednym momencie zastygł, gdy zauważyła skrzywienie Millicenty. Bulstrode wyglądała, jakby ktoś kopnął ją prosto w brzuch. Ginny odłożyła różdżkę daleko na stół (niemal jak gdyby się poparzyła), choć wciąż utrzymywała ją na tyle blisko, by w razie wypadku prędko po nią sięgnąć. W razie wypadku.
W kuchni zapadła cisza. Nawet muzyka lecąca z mugolskiego radia zdawała się ucichnąć. Ginny powierciła się, jakby ubrania ją gryzły. Millicenta nic nie mówiła, ale Millicenta nigdy nie powiedziała o kimś złego słowa, choćby i zasługiwał. Zastygły więc – Ginny w niekomfortowej pozycji, a Bulstrode z jawną niechęcią.
Bądź co bądź, Ginny czuła się o wiele gorzej, gdy miała do czynienia z kimś, kto milczał, niż gdy się kłóciła.
— Mili... — Wyprostowała się, jak gdyby chcąc coś powiedzieć, ale w ostatnim momencie zrezygnowała z owej myśli, na powrót się garbiąc.
— Nieważne. — Machnęła ręką. — A więc nie poszłaś na zakupy.
Ginny nie skomentowała tonu Millicenty. Nie sposób było nie zauważyć, że nagle stracił swą na ogół pieszczotliwą nutę.
— Ta... — Oparła się ciężko o blat blisko kuchenki, dzięki czemu ciepło wciąż biło jej po nogach. — Poszłam za twoją radą i, no cóż... Odwiedziłam go. W Azkabanie.
Millicenta odłożyła na bok mąkę i obróciła się w stronę Ginny. Weasley musiała odwrócić twarz, żeby nie patrzeć Bulstrode w oczy. Za bardzo rozbolałaby ją nadzieja, ukryta gdzieś głęboko w brązowych tęczówkach przyjaciółki.
— Widziałaś go? I co powiedział? — Jak za sprawą magii, jej głos przybrał lekki, podekscytowany ton.
Ginny jakby skuliła się w sobie.
— Nic. — Uniosła wzrok, ale po chwili znowu go spuściła. — Nic nie powiedział, bo uciekłam.
Nie odważyła się poruszyć nawet o cal. Przysłoniła twarz włosami, choć to za wiele nie pomogło, ponieważ od siedmiu lat starała się obcinać je na bieżąco tak, by sięgały do podbródka. Poza tym Millicenta nigdy nie nabierała się na te sztuczki. W chwilę później znajdowała się obok Ginny i trzymała dłoń na jej ramieniu.
— Może następnym razem...
— Nie będzie następnego razu — odparła prędko, odsuwając się o krok, a ręka Millicenty zawisła w powietrzu. — Już nigdy tam nie wrócę. Nigdy.
Millicenta nie odpowiedziała, a Ginny była zbyt zajęta wbijaniem sobie paznokci w skórę, by cokolwiek zauważyć. Ból, jaki się rozchodził, był przyjemny, ale nie przebijał ponurych myśli i mocno bijącego serca, które praktycznie rzecz ujmując, chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.
Dopiero po chwili do jej uszu doszedł dźwięk wyciągania garnków z szafki, więc ośmieliła się spojrzeć na Millicentę. Ta klęczała z kamienną twarzą niby posąg i szukała rondla, tłukąc się niemiłosiernie, jak gdyby chciała zagłuszyć panującą ciszę. Kiedy radio przestało grać?
— Myślę, że wrócisz — powiedziała Millicenta takim tonem, od którego Ginny przeszedł dreszcz; nieprzyjemny, jak gdyby z obawy przed bliżej nieokreśloną rzeczą. — Skoro już raz poszłaś, będziesz wracać w kółko i w kółko. Jak bumerang. Nigdy właściwie go nie opuścisz.
Ginny nie spytała co to bumerang, bo po prostu jej to nie obchodziło. Z kolei przykuła uwagę do czegoś innego. Zmrużyła oczy i uniosła wyżej głowę, chcąc pokazać trochę odwagi, mimo iż w środku wciąż trzęsła się jak po ujrzeniu najgorszego koszmaru przemieniającego się w rzeczywistość.
— To dlatego wciąż go odwiedzasz? Bo czujesz taką potrzebę?
Millicenta rzuciła jej uśmiech przez ramię, który zszedł zbyt szybko, by Ginny uznała go za szczery. 
— Nie. Ale to nieważne... — Odłożyła z hukiem rondel na blat. — Wrócisz. Jestem pewna.
Ginny odwróciła głowę w stronę okna. Padał gruby śnieg, okrywając ziemię puchowym dywanem. Zima w tym roku nie była łagodna. Siedem lat temu również, ale wtedy Ginny i inni cieszyli się z takiego obrotu spraw.
— Jeśli chcesz — zaczęła Millicenta, a Weasley spojrzała na nią spod przydługiej już grzywki — możesz tu przenocować. Ron pewnie niedługo wróci.
— Wyjdę z samego rana.
Bulstrode kiwnęła głową i wsadziła kolejną tacę z piernikami do piekarnika.
— Jak zawsze.
Ginny udała się na górę, krzywiąc się w myślach. „Jak zawsze” oznaczało równie tyle co „nigdy”. 
Millicenta zbyt dobrze ja znała.

~*~

Obudziła się koło dziesiątej. Przewróciła się z boku na bok i westchnęła ciężko. Za oknem znowu padał śnieg. Aż nie chciało się wychodzić z ciepłego posłania w taką pogodę.
Zwlokła się na dół. Po domu rozchodził się przyjemny zapach bekonu, od którego zaburczało jej w brzuchu. Wcześniej nawet nie wiedziała, że była tak głodna. Teraz, jak sobie powoli przypominała, wyliczyła, że ostatni porządny posiłek jadła przedwczoraj.
Stanęła u progu kuchni. Zagryzła od wewnątrz wargę i spojrzała niepewnie na rudą czuprynę, która podrygiwała w takt przeżuwania jedzenia. Ron siedział do Ginny tyłem, więc dopiero Millicenta uświadomiła go, że ich gość w końcu zwlókł się na śniadanie. Bulstrode uraczyła przyjaciółkę ciepłym uśmiechem. 
— Wreszcie — powiedziała na przywitanie i machnęła ręką. — Jajecznica stygnie.
Ginny jeszcze przez chwilę stała z założonymi rękami, aż w końcu weszła do środka. Ron odwrócił się w jej stronę. Na moment ich oczy zetknęły się, ale Ginny prędko spojrzała w bok.
— Mam kupę roboty — odezwała się Millicenta, wstając i zabierając ze sobą talerz. — Święta świętami, ale dom się sam nie posprząta.
Przez myśl Ginny mignęła chęć zaoferowania pomocy magią, ale jedynie skinęła głową.
— Miłego śniadania — zaszczebiotała Bulstrode i ulotniła się z kuchni w mgnieniu oka.
Ginny patrzyła w róg, za którym zniknęła Millicenta, i po chwili odwróciła się do Rona. Coś ścisnęło ją za gardło, gdy zauważyła, że ten ją obserwował z zatroskanym wyrazem twarzy. Nie wiedziała jednak, czy czuła się dobrze, bo brat się o nią martwił, czy źle, bo martwił się o kogoś, kto na to nie zasługiwał.
— Wszystko gra?
Ginny zacisnęła zęby i pokiwała głową. Musiała spuścić wzrok, ponieważ sam widok brata sprawiał, iż przez myśli przewijały jej się okropne wspomnienia. Siedem lat temu Ron również był zatroskany. Siedem lat temu chciał ją chronić. Wciąż tego pragnął, przez co Ginny miała wrażenie, jakby serce przebijało jej sto mieczy.
— Millicenta mi wszystko powiedziała. — Odsunął od siebie talerz z niedojedzonymi resztkami, a Ginny nie mogła powstrzymać się od krzywego, pełnego zgorzknienia uśmiechu.
Millicenta zawsze chciała dobrze. 
— Czy chcesz...
— Odwiedziłam go. I co z tego? — Uniosła nagle głowę, aż coś strzyknęło jej w karku. — Nie ma co roztrząsać. To przeszłość. Mówiłam Millicencie, że już nigdy nie wrócę do Azkabanu. Dotrzymam słowa.
Ron zacisnął usta, ale nie dał się przekonać.
— A jednak wciąż o tym myślisz. Nie lepiej by było, gdybyś mi wszystko opowiedziała? Pamiętaj, że zawsze ci pomogę.
Ginny starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją te słowa zabolały. Albo nie była dobrą aktorką, albo Ron miał magiczną moc czytania ludzkich uczuć, ale najwidoczniej nie zadziałało, bo brat nachylił się i chwycił ją za rękę.
— Znienawidzisz mnie — powiedziała, patrząc na dłoń.
— Obiecuję, że nie. — Ścisnął palce. — Jestem twoim bratem.
— Tym gorzej.
Nie cofnęła ręki, ale też nie wykonała żadnego gestu, który wskazywałby, że czuła się podniesiona na duchu. Zwiesiła głowę i przez moment wpatrywała się we wzorki na stole, aż po upływie kilku sekund wciągnęła głęboko powietrze i powoli uniosła głowę. Na jej czole widniały zmarszczki, a cała twarz się napięła. Gdyby nie fakt, że Ron wciąż trzymał ją za rękę, pewnie wbijałaby paznokcie w skórę. Teraz mogła tylko przełykać ślinę, czując coś w rodzaju kwasu przechodzącego przez policzki.
— W porządku — odezwała się i prędko osunęła się na oparcie krzesła. — Jest jeden warunek.
Ron wyprostował się na siedzeniu. W tej pozycji przypominał Ginny aurora, którego poznała siedem lat temu. Nie mogła wręcz patrzeć na bijącą od brata powagę i przygotowanie.
— Słucham. — Nawet głos miał równie niski i ochrypły.
Zawinęła dłonie w sweter i zaczęła o siebie pocierać.
— Nikt inny nie może wiedzieć. Nikt, ale to nikt. To dla na... dla mnie bardzo ważne.
Ron od razu skinął głową. Ginny odwróciła wzrok.
— Kojarzysz, jak przed szóstym rokiem pojechałam na ognisko? — spytała.
Ron zmrużył oczy. Ginny w napięciu czekała na odpowiedź.
— Średnio.
Wzięła głęboki wdech. Teraz albo nigdy...
— W takim razie wszystko zaczęło się już wtedy. To był oficjalny zapalnik. A przynajmniej tak go przyjęłam. 

2 komentarze:

  1. Jak na razie niewiele z tego rozumiem ;) Myślę, że taki efekt był zamierzony. I chętnie rozszyfruję o co w tym wszystkim chodzi.

    (Ale... że... Millicenta Bulstrode? Serio?)

    Pozdrawiam, Rieen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, dziękuję ślicznie! I hej, nie dziw się - jestem ogromną fanką niekonwencjonalnych shippów, a i mam pomysł na Millicentę :D

      Usuń

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.