1.3 Nieistniejąca siostra

Anne Shafiq była jej współlokatorką w Hogwarcie. Kiedy Ginny stanęła przed dużymi, dębowymi drzwiami, które bardziej przypominały wrota do królewskiej komnaty niż do zwykłego dormitorium, gula stanęła w jej gardle. Skądś kojarzyła nazwisko "Shafiq". Obijało się w jej umyśle jak złoty znicz, nie dając się przypasować, a im dłużej patrzyła na tabliczkę z imionami lokatorek sypialni, tym myśl zdawała się oddalać, nieuchwytna w locie. Otworzyła więc drzwi, niewiele gotowa na spotkanie z Anne, i wstrzymała na chwilę oddech.
Dormitorium dziewcząt Slytherinu było naprawdę ładne. Ciemne. Gdyby nie trzy malutkie lampki, Ginny kompletnie nie dostrzegłaby wystroju. Sypialnia sama w sobie odbiegała od wyobrażeń Ginny, choć, co tu dużo mówić, zanim nie dostała się do Slytherinu, nie myślała ani przez chwilę, jak mogły wyglądać pokoje. Dopiero gdy zasiadła przy stole w Wielkiej Sali i przyjrzała się Ślizgonom – ich ściągniętym twarzom, napiętym ramionom i wyprostowanym jak struna plecom – wyobraziła sobie surowe ściany, wilgoć i chłód oraz niewygodne łóżka.
W większości się pomyliła.
To prawda – dormitorium było urządzone bardzo surowo. Dwie nocne szafki, łóżka z baldachimami i dwie sięgające sufitu szafy. Żadnych dywanów, żadnych obrazów ani widoków na świat zewnętrzny. Ginny musiała przez chwilę przyzwyczajać się do takiego wystroju. W Norze co i rusz można było zobaczyć jakieś bibeloty. Przez myśl jej nawet przemknęło, że znalazła się w innym, podwodnym świecie, coś jak w Atlantydzie, którą w głównej mierze zamieszkują posągi. Jednak nie czuła wilgoci. Musiała jedynie schować dłonie pod pachy, żeby je trochę ogrzać.
— Hej, hej, cześć! — powiedziała wysokim, piskliwym głosem blondynka stojąca przy otwartym kufrze.
Ginny skierowała na nią wzrok. Czyli to ona była Anne Shafiq. Nazwisko wciąż nie dawało Ginny spokoju, a teraz, gdy ujrzała dziewczynkę na oczy, utwierdziła się w przekonaniu, iż już ją kiedyś widziała. Albo może nie tyle ją, co jej rodzinę. 
— Hej — odparła powoli, zamykając za sobą drzwi. — Jestem Ginny.
Anne uśmiechnęła się szeroko i odrzuciła do tyłu włosy, które sięgały aż do połowy pleców. Ginny nie mogła się na nie napatrzeć. Były tak gładkie i tak lśniące, jakby Anne wyszła prosto z salonu.
— Ja Anne. Merlinie, jak ja się cieszę, że wreszcie jestem w Hogwarcie. Nie mogłam się doczekać dnia, w którym wyjadę z domu, serio. Rodzice ciągle opowiadali o tym, jak tu jest fajnie, i Merlinie, chyba mieli rację. No, jeszcze nie było żadnych lekcji, więc pewnie zmienię zdanie, ale póki co... Widziałaś te widoki?
Ginny zamrugała.
— Hę?
Straciła wątek przy rodzicach Anne.
— No... widoki. Z Pokoju Wspólnego? Podobno w jeziorze mieszkają trytony. Fajnie, co? Jeszcze nigdy żadnego nie widziałam.
— Mhm.
Anne rzuciła jej przelotne spojrzenie i zabrzęczała długimi kolczykami. Czy Ginny się wydawało, czy były one z prawdziwego srebra?
— Już się nie mogę doczekać... Wzięłam ze sobą całą kolekcję książek. Powiedz mi, lubisz romanse? Ja uwielbiam. Widzisz, tu mam kilka z nich, moje absolutne faworyty, jak na przykład Serce pustyni lub Miłość czarownicy. Kocham je. Czytałaś?
— Jedynie Miłość czarownicy.
— I jak? — Anne niemal podskakiwała z podekscytowania.
Mama Ginny również uwielbiała tę książkę. Kiedyś Ginny z czystej ciekawości po nią sięgnęła i kompletnie nie zrozumiała, nad czym tam było się zachwycać.
— Świetna — skłamała, a Anne zamrugała szybko kilka razy. — Bardzo mi się podobała.
Anne wydała dźwięk podobny do pisku, na co Ginny się skrzywiła. Naprawdę będzie musiała znosić towarzystwo Anne przez najbliższe siedem lat? Za co Merlin ją tak pokarał?
Anne chwyciła Ginny za rękę i uścisnęła ją tak mocno, że nawet gdyby Weasley chciała się wyrwać, to nie dałaby rady. Anne uśmiechała się szeroko, cała czerwona na twarzy jak od ciepła domowego kominka, a jej niebieskie oczy błyszczały z czystego podniecenia.
— To będzie najlepsze siedem lat naszego życia, zobaczysz.
Ginny odchyliła głowę, ale nie śmiała protestować. W końcu, nawet gdyby próbowała, Anne zapewne prędko przeszłaby do kontrataku, a Ginny była zbyt zmęczona, by się kłócić.

~*~

Ginny zapukała do pokoju Vincenta. Czekała przez chwilę, wpatrując się w obrazek przedstawiający jezioro, nad którym ktoś musiał spędzić wiele godzin. Vincent uchylił drzwi, a gdy zauważył, że to Ginny chciała z nim porozmawiać, wyszedł z sypialni i stanął z nią twarzą w twarz.
— Potrzebujesz czegoś?
Ginny zlustrowała Vincenta wzrokiem. Miał widoczne sińce pod oczami, a smoliście czarne włosy nadawały mu wygląd upiora. Gdyby tylko nie garbił się jak w tej chwili i nie ubierał się cały czas na czarno, może przyciągałby do swojego otoczenia więcej ludzi. Tak to jedynie Ginny starała się o jakikolwiek kontakt z nim. No i Anne, ale Anne to zupełnie inna historia.
Wzruszyła ramionami i schowała ręce do kieszeni.
— Chciałam tylko sprawdzić, jak się masz.
Vincent skrzywił się, ale już po chwili wrócił do swojego zwyczajowego wyrazu twarzy – obojętności.
— Dobrze.
Ginny odmruknęła i zwróciła wzrok na podłogę. Zapadła niezręczna cisza, która wżerała się w umysł Ginny jak trucizna. Z oddali dobiegało ich tykanie zegara. Gdyby nie Vincent, z pewnością staliby tak, gapiąc się wszędzie indziej tylko nie na siebie jeszcze przez kilka długich sekund.
— Coś jeszcze?
— Ja... hm — odchrząknęła i spuściła głowę. Nagle poczuła się niezwykle nieswojo przez to, o co chciała zapytać. — Ten... ten rysunek. To Anne?
Vincent zacisnął usta, ale nie odpowiedział. Ginny kontynuowała, z każdym słowem coraz mniej pewna siebie:
— Bo widzisz... Ja też ją widziałam, zanim Dafne po ciebie pobiegła.
Teraz Vincent uniósł brew. Tym gestem przypominał Teodora, który reagował tak samo, kiedy ktoś mówił do niego coś, co go kompletnie nie interesowało lub nie leżało w jego interesie.
— Hm... Chciałam tylko powiedzieć, że możesz ze mną porozmawiać, jeśli potrzebujesz.
Czuła, że zrobiła się cała czerwona na twarzy. Kiedy Vincent patrzył na nią w taki sposób jak teraz, miała wrażenie, jakby się błaźniła swoim zachowaniem. A przecież chciała dobrze!
— Dzięki — odparł. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. — To wszystko?
— Tak, chyba tak. — Wzruszyła ramionami. Jedyne, czego teraz pragnęła, to zapaść się pod ziemię i nie musieć z nikim rozmawiać.
— To do zobaczenia. — Bezpardonowo zamknął jej drzwi przed oczami, a Ginny przez długą chwilę stała jak słup i patrzyła w miejsce, w którym jeszcze przed momentem stał Vincent.
Kiedy wyrwała się z osłupienia, odwróciła się i skręciła za róg. Nieomal wpadła na Blaise'a, który opierał się swobodnie o ścianę i nie wyglądał na ani trochę zawstydzonego podsłuchiwaniem. Ginny przypuszczała, iż stał tam od dłuższego czasu, bo gdy na nią spojrzał, jego oczy skrzyły się powagą, a twarz zdawała się napiąć. Choć może to przez kaca po wczorajszym ognisku.
— Wiesz — zaczął, przekładając szklankę wody z jednej ręki do drugiej — myślę, że Vincent nie potrzebuje ani twojej, ani niczyjej pomocy. Niech się sam topi w smutkach.
Ginny splotła ręce na piersi, ale nie wyglądała ani trochę tak groźnie, jak chciała. 
— Jasne — prychnęła. — I mam go tak po prostu zostawić samemu sobie?
— Tak. — Uniósł spojrzenie i zapatrzył się w jakiś punkt nad głową Ginny. — Chodzi mi o to, że jak Vincent nie chce twojej pomocy, to nie powinnaś się narzucać, bo jedynie pogorszysz sprawę. Pewnego dnia sam przyleci do ciebie jak głodny uwagi piesek i będzie ci się ze wszystkiego żalił. Trzeba tylko czasu.
Ginny niemal zachłysnęła się absurdalnością tej wypowiedzi. O Vincencie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że szukał u kogokolwiek uwagi. Choćby się paliło i waliło, on i tak pozostanie w swojej skorupie i jak ghul będzie odpychał od siebie innych.
— Jeszcze jakieś dobre rady, które nie mają pokrycia z rzeczywistością?
Nie chciała zabrzmieć tak jadowicie, ale słowa same z siebie wypłynęły jak strumień.
Blaise uniósł brwi i upił łyk wody. Przez chwilę jedynie wpatrywał się w Ginny, a później uśmiechnął się krótko i rzucił na pozór obojętnie:
— Miej oko na Teodora. Wygląda na to, że znowu zaczął węszyć wokół śmierci siostry. — Spuścił wzrok na szklankę i zakręcił nią tak, jak kręciło się filiżanką na wróżbiarstwie, by wyczytać z fusów przyszłość. — A wszyscy doskonale wiemy, czym to się kończy.
Wypił jednym haustem resztki wody i ominął Ginny, by następnie zniknąć za rogiem. Weasley przez chwilę stała nieruchomo, bez życia, a słowa Blaise'a zdawały się do niej docierać w spowolnionym tempie. Gdy zaś w pełni pojęła ich znaczenie – i zastanowiła się, skąd właściwie Blaise wiedział o sprawie siostry Teodora – głowa ją rozbolała. Chwyciła się za nasadę nosa i wykonała kilka szybkich wdechów, jeden po drugim. Kiedy nie pomogło, zacisnęła pięści i poszła do pokoju Teodora.

~*~

Zapukała głośno i natarczywie. Z taką siłą mogłaby zbudzić nawet i martwego. Nie musiała długo czekać – głowa Teodora wychynęła z na wpół otwartych drzwi. W momencie gdy napotkał wzrokiem splecione ramiona Ginny i nogę wysuniętą do przodu, już niemal tuptającą ze zniecierpliwienia, westchnął ciężko i zrobił krok w tył.
— Zapraszam — powiedział zmęczonym tonem i ręką zatoczył koło, jak gdyby przedstawiał jej swoje włości.
Ginny, nie tracąc czasu, weszła do środka. Rzuciła okiem na pomieszczenie. Wyglądało dokładnie tak samo jak pokój jej i Pansy z tą różnicą, iż było względnie czyste – Teodor poskładał ubrania do szafy i pościelił łóżko. Jedynie biurko miał zagracone różnymi książkami i papierami. Prędko do niego podeszła i zaczęła wszystko przeglądać.
— Ginny... — Teodor stał w niedalekiej odległości od Weasley i patrzył, co wyrabiała.
— Skąd Zabini wie, że szukasz wiadomości o swojej siostrze?
Odpowiedziała jej cisza. Odwróciła się i zobaczyła, że Teodor krzywił się jak od nieprzyjemnego zapachu.
— Mówiłeś mu?
— Sam tu wparował i zaczął grzebać w moich rzeczach — odpowiedział oskarżycielskim tonem i wskazał na biurko. — Wtedy, po ognisku.
— Ach, no tak. — Wyprostowała się. — I nie pomyślałeś, żeby go odciągnąć?
— Brałem wtedy prysznic. Nie miałem jak.
— Aha. I jeszcze powiedz mi, po co przywiozłeś tu te rzeczy ze sobą? — Uniosła kilka kartek do góry, a potem cisnęła je na biurko.
Teodor schował dłonie do kieszeni i zgarbił się. Ginny jak przez mgłę zauważyła, że się speszył. Kiedy się odezwał, mówił cicho i niepewnie, jakby nie wiedział, czy zaraz Ginny znowu nie wybuchnie gniewem.
— Chciałem ci je pokazać. — Spuścił wzrok na buty. — Znalazłem pewną rzecz... I pomyślałem, że skoro i tak o wszystkim wiesz, to może pomożesz mi w poszukiwaniach.
Ginny zamrugała. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi i nagłego zmieszania Teodora. Mimo że gniew wciąż w niej bulgotał, ponownie postarała się o uspokojenie. Policzyła w myślach do dziesięciu, a na koniec wzięła głęboki wdech. Kiedy się odezwała, jej głos wrócił do zwykłego tonu i jedynie zarumienione policzki świadczyły o niedawnej złości.
— Rozumiem. — Wypuściła powietrze ustami. — Tak, rozumiem. Ale mówiłam już. Nie pomogę ci. — Zaczęła krążyć po pokoju. — Cały ten pomysł jest po prostu zły. I nie mówię tu już tylko o tym, że poszukiwania zajmą nam całe wieki, ale Teo, nie jesteś... nie sądzę, że jesteś gotów na całe to dochodzenie. A co, jeśli się okaże, że to tylko twoja wyobraźnia? Że umysł podsuwa ci fałszywe wspomnienia, żeby jakoś załatać dziury w pamięci, które są całkowicie normalną rzeczą? Co wtedy?
Teodor wzruszył ramionami, a Ginny dojrzała w tym wymuszoną swobodę, jakby tylko udawał, że nic go cały zawód nie obejdzie. 
— W tym jest problem. — Zrobił długi krok do przodu. — Jestem pewien, że to nie jest tylko wytwór mojej wyobraźni. Ona istniała, pamiętam to. A dodatkowo spójrz. — Sięgnął za Ginny i wyjął malutki skrawek papieru z nadpalonymi końcami. — To jest kawałek listu, który znalazłem u siebie w szafce. 
Wzięła go do ręki i skupiła wzrok na pięknym, acz ledwo czytelnym piśmie. Chwilę jej zajęło rozczytanie tej kaligrafii, a kiedy skończyła, westchnęła ciężko i spuściła głowę.
— Teo... — Potarła czoło. — Znowu się nakręcasz. Tutaj nawet nie ma...
— Przeczytaj jeszcze raz — powiedział zniecierpliwiony, a Ginny rzuciła mu krótkie spojrzenie.
— Dobra. — Wzięła głęboki wdech i znowu wytężyła wzrok. — ... sali luster, tam gdzie zawsze. Nie... weź ze sobą chustę i księgę... Dział... tego słowa nie odczytam. 
— Zakazany — dopowiedział Teodor i skinął głową na kartkę. — Przeczytaj podpis.
— AN. — Zmarszczyła brwi i spojrzała na Teodora, który tym razem nie odrywał wzroku od Ginny, jak gdyby tylko czekał, aż połączy wszystkie wątki. — AN... Skądś kojarzę.
— Wisiorek — odparł jednym słowem i wyciągnął rzeczony naszyjnik z kieszeni.
Obrócił statek do tyłu i wskazał Ginny malutki grawerunek. Ginny przybliżyła się i dokładnie przyjrzała podpisowi. Zacisnęła usta i rzuciła okiem na karteczkę.
— Też AN. Myślisz, że to jedna i ta sama osoba?
Teodor uśmiechnął się blado i skinął głową. Ginny chciała jęknąć lub chwycić Notta mocno za ramiona i potrząsnąć nim, żeby choć na chwilę przestał doszukiwać się nieistniejących powiązań, ale tego nie zrobiła. Jeśli miała być dobrą przyjaciółką, powinna podejść do tematu logicznie, bez uczuć. A właśnie taka obojętność była w tej chwili bardzo potrzebna Teodorowi.
— I jak to ma się łączyć z twoją siostrą?
— Mam ten naszyjnik od kiedy pamiętam. Rodzice kazali go nosić cały czas przy sobie, a ja nie rozumiałem dlaczego. Może... Może to się jakoś łączy? To AN może być skrótem od Nott.
— Bardzo rozbudowany pomysł — powiedziała sucho, lecz Nott najwyraźniej się tym nie zraził.
— Gdybym tylko pamiętał, skąd on się wziął... Nie sądzisz jednak, że istnieje prawdopodobieństwo, że AN to moja siostra? To by się zgadzało. N od Nott, skrawek papieru w mojej szafce z tym podpisem, wisiorek, na który wyjątkowo reaguję. To wszystko się łączy, ja to czuję. Nie wiem jak, ale po prostu mam przeczucie, że tu chodzi o coś więcej.
— Znowu się nakręcasz. Ochłoń trochę, przemyśl sprawę. I załóż ten cholerny naszyjnik. — Skrzywiła się i zaplotła ramiona na piersi jak swoja matka. — Najwidoczniej tylko on jest w stanie odwieść cię od poszukiwań.
Teodor rozchylił usta, a później je zamknął. Nagle jego twarz pociemniała, a sylwetka się zgarbiła.
— Czyli nie zamierzasz mi pomóc?
— Pomóc? — prychnęła. — To szaleństwo. Obiecałam, że jeśli kiedykolwiek zapragniesz odnaleźć swoją siostrę, ja cię od tego odciągnę, bo wiem, co ci się może stać. Nie po to chodzisz do magicznego psychologa, żeby teraz całą jego pracę zaprzepaścić. Nie, nie pomogę ci. Nie pomogę ci się stoczyć.
Ruszyła w kierunku drzwi. Nott nic nie odpowiedział, a Ginny nawet nie miała chęci, by na niego spojrzeć. Już chwyciła za klamkę, ale dorzuciła ostatnie słowa:
— Mówię ci, odpuść sobie. Dla własnego zdrowia.
I wyszła, zamykając za sobą po cichu drzwi. Teodor nie poszedł za nią.
Będąc na powrót w korytarzu, spojrzała na swoje ręce. Czerwone półksiężyce widniały po wewnętrznych stronach dłoni niczym ohydne znamiona.

~*~

Jestem tak średnio zadowolona z tego rozdziału. No, ale od przyszłego jesteśmy w Hogwarcie, więc wreszcie zacznie się dziać coś ciekawego ^^

7 komentarzy:

  1. Hej.
    Znalazłam dzisiaj Twojego bloga zupełnym przypadkiem, ale straszliwie mnie zaintrygował, choć na razie przejrzałam go dość pobieżnie (wybacz, 2:42 nad ranem xD). Widzę jednak, że notki są ze stycznia, a mamy marzec... Czy blog będzie kontynuowany? Bo nawet po takim szybkim przeleceniu wzrokiem tekstu widzę, że temat jest ciekawy, masz ładny warsztat, poza tym, kochana, Ślizgoni! Wybaczę Ci nawet brak Dracona ;)

    Bardzo przepraszam za taki nieskładny i nic nie wnoszący komentarz, ale chciałam po prostu zapytać, no i dać znać, że ktoś się zainteresował.

    Pozdrawiam,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej! Tak, będzie kontynuowany, ale strasznie ciężko idzie mi pisanie. Trzeba będzie się uzbroić w cierpliwość i dać mi trochę czasu :D I matko, dziękuję! A Draco się pojawi, obiecuję. Teraz był odrobinę zajęty.
      Naprawdę mi miło, że się zainteresowałaś ^^ Dziękuję za komentarz.
      Miłego dnia ^^
      CanisPL

      Usuń
  2. Obiecałam sobie, że odpiszę dopiero po przeczytaniu całości, ale, jak widać, długo mi szło ;)
    Ogólnie opowiadanie bardzo mi się podoba. Temat jest nieco inny niż w tych, które czytałam wcześniej (choć pewnie trochę wypadłam z obiegu, bo przez kilka... lat, odczuwałam lekkie znudzenie blogami i na chwilę przestałam się interesować nowościami). Lubię opowiadania, w których nie ma przydługich wprowadzeń, a zamiast tego jesteśmy od razu wrzuceni na głęboką wodę i część wątków wyjaśnia się z czasem, a niektórych rzeczy musimy domyśleć się sami. To nie pozwala na nudę. Czasem wprawdzie kuleje u Ciebie konstrukcja niektórych zdań, przynajmniej odniosłam takie wrażenie przy czytaniu, ale poza tym oceniam na plus.
    Mam nadzieję, że będziesz dalej pisać i publikować, bo się wciągnęłam.
    I tak wiem, że Draco ma dużo do roboty, ale liczę na to, że się pojawi i będzie równie barwny, jak pozostali Ślizgoni. Może nawet być dupkiem. Draco nie będący dupkiem byłby trochę dziwnym zjawiskiem ;p

    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, przepraszam za składnię i styl ;/ Nawet nie wiesz, od ilu lat borykam się z tym problemem i choćbym nie wiadomo jak bardzo się starała, nie potrafię wyeliminować błędów, bo ich zwyczajnie nie zauważam. Zaczęłam szukać bety, ale blogi sieją pustkami. Może na Mirriel będę miała więcej szczęścia.
      Zgadzam się, Draco bez dupkowatości jest dziwnym zjawiskiem! Nie chcę spojlerować, ale to chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że Draco nie będzie miły dla Weasley :D I dziękuję, że jednak przeczytałaś tego fanficka. Nie wiem, czy sama bym miała dość nerwów do takiego tekstu.

      CanisPL

      Usuń
    2. Ojej, przecież nie jest tak źle. W zasadzie to jest bardzo dobrze, ta kulejąca składnia trochę zgrzyta, ale nie aż tak, żeby psuła całą zabawę z czytania. Choć faktycznie, beta mogłaby się przydać, wielcy pisarze też potrzebują korekty i redakcji ;p

      Nawet nie oczekuję, że Draco będzie miły dla kogokolwiek. To chyba nie leży w jego naturze, niezależnie od fanfikowej interpretacji. Ale i tak jestem jego największą fanką, więc będę na niego czekać z utęsknieniem, choćby pluł jadem na milę ;p Nie mogę się doczekać, w jaki sposób go opiszesz, bo masz tak szerokie pole do popisu, że aż miło.

      Bea

      Usuń
  3. Chyba się zgodzę z Ginny... Jakim cudem ta grupa w ogóle wyjechała razem na wakacje? Jak na razie niewiele ich chyba łączy.
    Zaczynam się wkręcać w tę historię. Jest w niej coś świeżego. Masz ciekawą wizję naszych Ślizgonów. W każdym razie, z pewnością mamy tutaj do czynienia z wieloma ciekawymi sekretami do odkrycia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łączy ich tyle, że są na jednym roku i jedni przyjaźnią się bardziej z innymi, a drudzy z innymi, jednocześnie nie lubiąc tych pierwszych :D Cóż, jakimiś wielkimi przyjaciółmi nie są, ale mają swoje interesy i tą jedną osobę, która spaja wszystkich.

      Usuń

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.